No cóż, tak dziwnie bywa, iż im więcej w
warstwie słownej o tolerancji, szacunku dla odmienności,
anty-dyskryminacji, tym bardziej gnębi się odmieńców. Przykładem
elitarne szkoły w Wielkiej Brytanii. Taki opis można przeczytać w
wydanej niedawno książce „Angole”. Wystarczy, żeby status materialny
ucznia był nieco niższy, aby był on traktowany wrogo, w najlepszym razie
jak powietrze. O czym więc mówić w przypadku odmienności (czytaj:
większej wrażliwości) w zachowaniu, wyglądzie…
To tło. W naszych warunkach nikt (z
nauczycieli, dyrekcji) nie kwapi się z rozwiązaniem problemu – raczej
idąc za przykładem polityków – problem zamiata się pod dywan. W
przeciwnym przypadku: psuje się wizerunek szkoły, można być obwinionym
przez niezadowolonego – a ustosunkowanego, co w małej miejscowości
szczególnie istotne – rodzica. Odważny nauczyciel raczej nie znajdzie
wsparcia we własnej dyrekcji. Idzie się na przeczekanie, przeciąganie,
może sprawa się sama rozwiąże. Coś tam wprawdzie o uszy się obiło, ale
nie mamy żadnych dowodów. I szkoła poniekąd słusznie broni się, iż nie
jest sądem. Niejasne przepisy (na ogół zachowania jeszcze nie podpadają
pod wykroczenie) i zupełny brak procedur przy takich zjawiskach, nie
ułatwiają znalezienia wyjścia z trudnej sytuacji. Służby państwowe na
ogół tłumaczą się, iż nie było podstaw do ingerencji (dopóki krew się
nie leje?). Plus młody wiek oprawców (jak to, toż to dzieci i karać?)
dopełnia obrazu niemożności.
Post scriptum: dla paranoików, którym
wszystko się kojarzy z przemożnym wpływem Kościoła. Jeśli ma powyższe
zjawisko jakiś związek, to chyba ten, iż dekalog nie jest traktowany
dzisiaj na serio!
07-09-2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz