poniedziałek, 10 czerwca 2019

Klęska Solidarności

Po 1989 roku polska elita, w tym wielu przywódców „Solidarności”, wkroczyła w nową epokę z przekonaniem, że ludzie pracy stali się nowym wrogiem. Po pierwsze, były to postulaty minimalizujące wpływy pracowników w miejscu pracy, jak zawarcie w ustawie o prywatyzacji wymogu likwidacji rad pracowniczych, ograniczenia zakresu spraw, które mogą być przedmiotem debaty między związkiem zawodowym a kadrą zarządzającą. Po drugie, media nieustannie zalecały poparcie, cierpliwość i przyzwolenie jako właściwe reakcje emocjonalne na katastrofalną depresję gospodarcza, jaka nastąpiła po 1989 roku. W relacjach prasowych o robotniczych protestach przedstawiano działaczy jako irracjonalnych narwańców, a skargi z powodu poczynań rządu interpretowano jako przejawy niezadowolenia, którego adresatem był „naprawdę” dawny reżim, aktualnie demontowany.
Ci sami intelektualiści, którzy w 1980 roku wybielali robotników, dziesięć lat później dokładali wszelkich starań, żeby zaszargać ich imię. „Klasa robotnicza” i ludzie pracy stali się bowiem dla nich przeszkodą w budowaniu nowego porządku, przeszkodą na drodze do postępu i rozumu.
Po przejęciu władzy i wprowadzeniu radykalnej reformy rynkowej kierownictwo „Solidarności” nie chciało już zmobilizowanego społeczeństwa obywatelskiego.
Podobnie jak w początkach epoki komunizmu nowy rząd z definicji uznano za sprzyjający ludziom pracy.
Ruch społeczny („Solidarność”) włączył się bowiem w budowanie gospodarki rynkowej, a nie obronę ludzi pracy w tym gospodarczym systemie.
Przywództwo „Solidarności”, zmieniwszy poglądy na stosunki między światem pracy a demokracją, a także koncepcję demokracji – dawna zakładała szerokie uczestnictwo polityczne, obecna kładła nacisk na kierowniczą rolę elit oraz gospodarkę kapitalistyczną – wiele wysiłku skupiało w 1989 roku na tym, by nie dopuścić do zmobilizowania się robotników jako grupy społecznej.
Tak więc w obu grupach – działaczy związkowych i szeregowych członków związku – możemy zaobserwować wiarę w świętość prawa własności. Prawo do zarządzania wynika z własności, nie z faktu zatrudnienia w firmie. Pracowniczy w firmach prywatnych nie powinni mieć zbyt wiele praw, ponieważ nie są ich właścicielami.
Bez sprzeciwu (związkowcy) zaakceptowali wprowadzenie przez dyrekcje serii nowych technik „zarządzania zasobami ludzkimi”, wyraźnie mających na celu propagowanie rywalizacji w firmie i osłabianie poczucia wspólnoty między pracownikami. Techniki te zawitały do Europy Wschodniej wraz z oficjalnymi zachodnimi programami pomocy. Na przykład wysokość płac, stała się teraz przedmiotem osobistych, prywatnych rozmów między pracodawcą a zatrudnionym. Premie, traktowane od lat 70. jako zasadniczy składnik wynagrodzenia i zagwarantowane dla wszystkich, były obecnie pod bezpośrednią kontrolą dyrekcji. Związki w coraz większym stopniu eliminowano z procesu podejmowania decyzji w przedsiębiorstwach, czemu związkowcy kibicowali.
Robotnicy chcieli ochrony przed zwolnieniami, tymczasem „Solidarność” zadowalała się negocjowaniem warunków zwolnień.
Zasadnicza kwestia polega na tym, ze obronę liberalizmu politycznego grupa ta połączyła obecnie ze zwycięstwem liberalizmu gospodarczego. W jej przekonaniu realizacja wzniosłych ideałów praw człowieka i społeczeństwa obywatelskiego zależała przede wszystkim od wykorzenienia własności państwowej, rządowych dotacji wprowadzenia gospodarki kapitalistycznej z surowymi ograniczeniami wydatków budżetowych.
Zarówno Mazowiecki jak i Wałęsa (czyli liberałowie i nacjonaliści jak zaczęto ich nazywać) opowiadali się za prywatyzacją, słabymi związkami zawodowymi, zwiększeniem roli menadżerów i szybkim rozwojem gospodarki rynkowej.
Stopniowo zaczął się objawiać nowy intelektualny konsensus: podstawą demokracji nie są aktywni obywatele, jak twierdzono od połowy lat 70. do 1981 roku, ale własność prywatna i wolny rynek.
Polityka gospodarcza pod rządami prezydenta Wałęsy nie różniła się od tej pod rządami premiera Mazowieckiego. Choć w swej retoryce Wałęsa nie pozostawiał na strategii Mazowieckiego suchej nitki, nie odwołał ze stanowiska jej autora, ministra finansów Leszka Balcerowicza. Na premiera wybrał liberała, zwolennika wolnego ryku Jana Krzysztofa Bieleckiego. Nawet tak bardzo krytykowany podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń został utrzymany.
Krótko mówiąc, „Solidarność” [autor ma na myśli AWS], znalazłszy się u władzy, sprawiała wrażenie, jakby nauczyła się od Unii Wolności nie tego, co należałoby: wprowadziła ustawy, które nieźle się prezentowały i odpowiadały życzeniom zachodnich instytucji finansowych, ale nie przejmowała się ich konsekwencjami dla społeczeństwa.
Solidarność” roztrwoniła swoje atuty, ponieważ konsekwentnie odmawiała działania – a nawet nie chciała udawać, że działa – w roli obrońcy interesów świata pracy.
Bezrobocie w Polsce (wg GUS):
1991– 11,8%
2003 – 20%
Jak się jednak starałem dowieść w książce, problemy ludzi pracy są nieodłącznie związane z kwestią demokracji. Skutki dla demokracji okazały się jeszcze istotniejsze. Z powodu słabości podziałów klasowych życie polityczne przybrało kierunek zdecydowanie antyliberalny, powstała demokracja, w której konflikty społeczno-ekonomiczne rozgrywano wokół tożsamości, a nie interesów, przy czym druga strona była definiowana nie jako oponent ale obcy. Elity wolnorynkowe zawsze eksponują uniwersalizm, czyli pogląd, zgodnie z którym interesy biznesu są interesami całego społeczeństwa. W systemie, w którym miejsca pracy powstają głównie dzięki prywatnym inwestycjom, pogląd ten ma przewagę, że sprawia wrażenie zgodnego ze zdrowym rozsądkiem. Jeżeli źródła utrzymania robotników zależą od ludzi bogatych decydujących się założyć firmy, które tych pierwszych zatrudnią, ich interesy naprawdę są ściśle związane z bogaczami. O szerokim rozpowszechnieniu tej logiki świadczą regularnie powtarzane nawoływania – zarówno w słabo, jak się wysoko rozwiniętych społeczeństwach kapitalistycznych – do obniżenia podatków płaconych przez bogaczy. Apele takie byłyby nie do pomyślenia w demokratycznych systemie politycznym, gdyby nie przeważało założenie, że interesy prywatnego kapitału pokrywają się z interesami wszystkich członków społeczeństwa.
Z drugiej strony narracje klasowe leżą w interesie ludzi pracy dlatego, że pozwalają im przeciwstawić się twierdzeniom elity, iż realizacja jej interesów przynosi korzyści każdemu. Ukazanie, że kapitaliści stanowią szczególną, a nie uniwersalną klasę, jest podstawą do ukonstytuowania się ludzi pracy w klasę liczniejszą i bardziej produktywną niż kapitał, a tym samym zasługującą na większy udział we wspólnym bogactwie.
Łącząc społeczeństwo burżuazyjne z obywatelskim – czyli utrzymując, że radykalny liberalizm gospodarczy (w europejskim rozumieniu gospodarki wolnorynkowej) jest podstawą liberalizmu politycznego – nowa elita dopuściła do tego, że ci, którzy nie zgadzali się z tym pierwszym, odrzucili również drugi. Interpretując oficjalnie opór wobec terapii szokowej jako opozycję wobec liberalizmu politycznego, liberalna elita wykreowała przeciwników tego ostatniego.
/fragmenty książki David Ost „Klęska Solidarności”, 2005/