czwartek, 14 listopada 2019

Nałęczów

Wprawdzie miasteczko wyobrażałem sobie inaczej, przeważają ponad stuletnie drewniane wille, polecam. Dzisiaj wille są już  mocno nadwyrężone (w lepszym stanie murowane położone przy ulicy Lipowej). Jak wiele naszych uzdrowisk, jego świetność minęła co najmniej pół wieku temu. Zabytkowe budynki dopiero teraz doczekały się remontu. Ładny rozległy park. Prawdziwą furorę robi jedyny większy sklep Stokrotka.
Sanatorium ZNP. Położone na wzgórzu w parku (plus: nie słychać ruchu drogowego). Większość pokoi ma balkon. Czajnik tylko na korytarzu, ale przemyślnie z dodatkowym zbiornikiem (co zapobiega szukaniu czajnika po pokojach), na każdym piętrze kantorek z lodówką, deską do prasowania i małym telewizorem, miska w łazience do prania. Przydałby się jeszcze automat do większej przepierki. Ponadto, sala telewizyjna połączona z biblioteką. Jedzenie smaczne. Z różnymi dietami nie ma problemu. Basen w centrum parku z licznymi podwodnymi atrakcjami. Trochę już wymaga remontu, w szczególności szatnie: mokro i bardzo ślisko!
Personel w porządku, zabiegi kończą się przed 16. Ciekawe okolice: Kazimierz, Lublin, Zamość.
Dużym minusem jest sposób rezerwacji „jedynek”. Nie ma żadnych kryteriów przydziału. Zaświadczenia lekarskie są lekceważone. Podobno obiecują - przez telefon - po czym twierdzą, że o niczym nie wiedzą.
Do minusów należy zaliczyć fatalny stan powietrza w okresie grzewczym. Od października czuć od wczesnych godzin wieczornych "zapach" z kominów. Opłata klimatyczna powinna być pobierana wyłącznie w okresie maj-sierpień. Woda w kranie jest słonawa - to efekt jej uzdatniania (kawa się nie zaparza, herbata nie smakuje). No, jeszcze jak ktoś ma naprawdę problemy z poruszaniem się, wchodzenie pod górę do budynku sanatoryjnego – np. wracając z basenu lub miasta - może nastręczać trudności. Jeszcze jedno. Nałęczów jest dla osób z wysokim ciśnieniem, ci z niskim mogą się czuć nieswojo.
Ogólnie, dużo pozytywów.

Nałęczów.1


Nałęczów.2


Nałęczów.3


Nałęczów.4


Nałęczów.5

Schody do codziennego sforsowania...

Nałęczów.6


piątek, 11 października 2019

Budujcie Polskę o jakiej marzycie

  • Tymczasem trzeba się przyjrzeć temu, co Polacy zrobili inaczej, niż chcieli w 1980 r. A wtedy "Solidarność" z pewnością nie walczyła o kapitalizm. Już prędzej w 1989 r.
  • W latach 80. rozmawiałem z Edwardem Lipińskim, ekonomistą i socjalistą od rewolucji 1905 roku. Mówił, że w Europie Zachodniej jest więcej socjalizmu niż w PRL. Działał w KOR na rzecz obalenia systemu, bo alternatywą było dla niego to, co widział na Zachodzie. Kiedy on i jemu podobni chcieli wprowadzać w Polsce "kapitalizm", mieli na myśli wartości polityki socjalnej.
  • Pytanie tylko: czy alternatywa socjaldemokratyczna miała wtedy szanse? Otóż na pewno dużo mniejsze, niż gdyby transformacja dokonała się wcześniej, np. w latach stanu wojennego.
  • W latach 80. trwała już globalizacja. Azja zaczęła konkurować w produkcji wartościowych produktów i przemysł zachodni przeżywał pierwsze trudności z dostosowaniem się. Już zaczynał eksportować fabryki na Daleki Wschód. Dzięki globalizacji kapitaliści mogli zerwać sojusz ze swoimi robotnikami. Zaczęli płacić mniej, ograniczyli ustawodawstwo socjalne.
  • Czytając polską publicystykę z lat 80., dostrzegłem ogromną zmianę w tym, jak się mówiło o robotnikach - i w ogóle o niższych klasach - przed 1989 r. i później.
[redaktor:] Dostali mandat demokratyczny. I wiedzieli, że postawienie gospodarki na nogi wymaga zaciśnięcia pasa.
  • Tyle że to nie elity i nie inteligenci mieli go zacisnąć. Ten wybór był bardzo klasowy.
  • Niedługo po stanie wojennym ludzie opozycji uznali, że droga do demokracji jednak prowadzi nie przez zbiorowe uczestniczenie, ale przez własność.
Słowa "klasa" w Polsce się nie używa, bo pachnie marksizmem.
  • To nieporozumienie. Kapitalizm jest systemem klasowym. On na tym polega! Kiedy właściciel szuka tańszej siły roboczej, to między grupami istnieją różnice klasowe, bo jedna zyskuje kosztem drugiej.
  • W Polsce po 1989 r. klasowość zniknęła z języka, bo nowe władze obawiały się społecznego wybuchu. Nie chciały dopuścić do masowych protestów, więc musiały znaleźć odpowiedź na poczucie zagrożenia wywołane utratą pracy, bankructwem fabryki. Była nią ideologia według której: "Każdy jest zdany na własną energię i siłę. Jeżeli sobie nie radzisz, to jesteś nieudacznikiem".
  • Ludzie myśleli, że wychodzimy z czasów wielkiego przemysłu i każdy będzie miał szansę na samorealizację w lepszych rodzajach pracy. A więc polski inteligent też mógł uważać, że skoro on ma szansę w nowym systemie, to wszyscy ją mają. Że robiąc pieniądze, stwarza wzór dla innych, a jego dawni koledzy z "Solidarności" mogą go naśladować.
  • W ten sposób przez wiele lat elity wmawiały sobie i innym, że działają w imieniu wszystkich.
Mimo to Polska jest dziś krajem bogatszym i demokratycznym. Częścią Zachodu. To jednak sukces zbiorowy.
  • Oczywiście. Ale Polska miała naprawdę szansę zbudowania systemu opartego na powszechnej partycypacji. W czasach pierwszej "Solidarności" ludzie uczestniczyli w rządzeniu, działali w związkach. I myśleli o sprawach publicznych.
  • Kiedy słyszę, że dzisiejsza Polska jest indywidualistyczna i nieufna, to przypominam sobie, że waszą najważniejszą cechą była wtedy współpraca. W roku 1989 też można było stworzyć bardziej wspólnotowe prawa i popierać grupy, które proponowały różne formy własności wspólnej.
  • Wiara w indywidualizm i powtarzanie, że pora wziąć sprawy w swoje ręce, zburzyły coś, co Polska już miała.
A może źle identyfikujemy winnego? To nie solidarnościowe elity, tylko stan wojenny rozbił więzi i nauczył ludzi indywidualnego kombinowania, żeby przetrwać.
  • W latach 70. też się mówiło, że społeczeństwo jest egoistyczne i zatomizowane, a zaraz potem wybuchła "Solidarność". Kiedyś poprosiłem studentów w Polsce, żeby porozmawiali z dziadkami - kimś, kto długo pracował w obu systemach. Wyniki nas zaskoczyły: okazało się, że lepiej było w tym pierwszym. Owszem, fatalne zaopatrzenie, niedobory, ale ludzie czuli, że tworzą grupę. Dziś praca to miejsce podejrzeń i rywalizacji.
To w końcu, jak pan widzi te 25 lat?
  • Ani czarno, ani biało. Z jednej strony to wielkie zwycięstwo, bo tamten system odbierał ludziom podstawowe wolności. Z drugiej - Polska po "Solidarności" mogła i powinna być bardziej sprawiedliwa. Ale nie zajmujcie się tylko oceną przeszłości. Próbujcie budować Polskę taką, o jakiej marzycie.

/fragmenty: wywiadu z Davidem Ostem o ćwierćwieczu wolnej Polski, „Gazeta Wyborcza”
z 27.06.2014 r./
 
*Prof. David Ost - politolog, profesor w Hobart and William Smith Colleges, autor kilku przekładów polskiej myśli politycznej na angielski. Przez 30 lat przyglądał się masowej opozycji demokratycznej i polskim przemianom. Autor "Klęski Solidarności" (Muza, 2007).

sobota, 5 października 2019

Przestarzałe myślenie

Nie jest tak, że ludzie się po prostu boją? Słusznie, czy niesłusznie – to już inna sprawa.
Oczywiście, że są politycy „handlujący” strachem, lecz chcę pokazać, iż nasza polityka była często błędna, tak w kategoriach praktycznych jak i moralnych. Nie miała też ona nic wspólnego z liberalizmem, choć autorzy tej polityki występowali pod sztandarem liberalnym. 
Polityka migracyjna nie istnieje, ale w którym jeszcze obszarze liberałowie nie odrobili lekcji?
Większość liberalnych polityków woli mówić o słabościach populistów a nie swoich. Inni poszli jeszcze dalej i zaczęli atakować wyborców, nazywając ich ciemnym ludem, który dał się zmanipulować jakimiś obietnicami społecznymi. Niektórzy dali się omamić, ale część miała po prostu dość dotychczasowej sytuacji, bo nie widziała zmiany podejścia do obywateli, państwa i Europy. Nie możemy mówić, że ludzie są oszołomami i skrzykiwać się jak za czasów „Solidarności” - wszyscy przeciwko jednemu wrogowi. Mamy inne czasy.
Za sukcesem populistów stoi zatem kryzys środowiska liberalnego, buta, arogancja i przestarzałe instytucje. Coś jeszcze?
Liberałowie byli u władzy, bo wszyscy wierzyli, że ich recepta jest jedyną na wzrost gospodarczy, skuteczną politykę zagraniczną, silne rządy prawa itd. Byli zatem w stanie zdefiniować pojęcie normalności. Kiedy nadeszły różnego rodzaju wstrząsy, obiecywali jedno, a robili drugie. Ludzie zaczęli się zastanawiać, dlaczego jest tak źle, skoro wmawia się im, że jest tak dobrze? Wyborcy mieli też dość, że w życiu politycznym pojawiają się wciąż te same twarze. Zaczęto zatem szukać alternatyw…
Co zatem nowe pokolenie musiałoby społeczeństwu zaoferować, żeby nastąpiła równowaga?
Dziś dużo mówi się o programach wyborczych. Jednakże tworzą je ludzie często skompromitowani i których wyborcy już nie obdarzają zaufaniem. Dlaczego nagle mieliby działać w interesie obywateli? Po drugie, nie wystarczy powiedzieć, że postawi się np. na służbę zdrowia. Trzeba dodać, w jaki sposób. Nie jest to łatwe, bo akurat służba zdrowia na całym świecie jest gorącym kartoflem...
Dlatego młodzi wyborcy nie idą do urn?
Nie idą, bo nie czują się częścią obecnego projektu. Młodzi nie chcą, by starsze pokolenie coś dla nich robiło. My możemy podsuwać pomysły, ale oni chcą tworzyć sami, w ich własny sposób – tym bardziej, że moje pokolenie wiele schrzaniło.
Wróćmy na poziom idei. Dlaczego liberalizm znalazł się w kryzysie, skoro ma być tak atrakcyjny dla jednostek, ba, całych społeczeństw? Co się stało, że Europejczycy coraz częściej mówią: nie chcemy tego?
Idee liberalne zostały wypaczone i to przez samych liberałów. Proszę pamiętać, że to nie populiści byli u władzy, kiedy napadaliśmy bez mandatu ONZ na kraje takie jak Irak. A kiedy już zostawiliśmy na pastwę losu pogrążone w chaosie podbite państwa, te zaczęły generować imigrantów, z którymi dzisiaj mamy takie problemy. Syria jest tylko ostatnim przykładem tego procesu.
Liberalnej Europie dał też w kość kryzys finansowy.
Oczywiście, którego również nie wywołali populiści. Nie można ich przecież winić za krach w 2007 i 2008 r., który przywiódł miliony ludzi, zwłaszcza na południu Europy, na granice ubóstwa i dalej. Populiści nie byli też u władzy, kiedy zaczęły narastać rażące nierówności. To nie oni zahamowali reformy w Unii. Co więcej, to nie populiści wybrali na szefa Komisji Europejskiej Jeana Claude'a Junckera, symbol unikania podatków w Europie…
Jakie jeszcze sztandary straciły na popularności?
Bunt jest przeciwko całemu pakietowi liberalnemu. Liberalizm stał się ideologią władzy, a ona uznała, że pewne rzeczy są racjonalne i normalne, a inne po prostu głupie. Zaczęto jednak od tego odchodzić, co zilustruję polskim przykładem. Poprzedni rząd wygenerował łącznie blisko 25-proc. wzrost gospodarczy i nie można było powiedzieć, że był biedny. Tymczasem wszelkie postulaty dotyczące poważnego zastrzyku finansowego w polityce społecznej były zbywane słowami: „nie, nie możemy sobie na to pozwolić". Normalnością stało się więc przekonanie, że na wydatki socjalne nie pozwolą rynki finansowe, bo w ten sposób zostanie zahamowany wzrost gospodarczy. Do władzy doszedł PiS i wprowadził warte miliardy złotych programy społeczne, a polscy liberałowie nadal mówią, że się nie da i to wszystko z czasem musi się rozsypać. Tyle że trwa to już trzy lata i nic się nie rozsypało. Konsekwencją polityki „nie da się" jest właśnie bunt przeciwko całej definicji normalności. I przeciwko ludziom, którzy za tym stali. Stąd kontrrewolucja.
Polscy liberałowie powiedzieliby coś wręcz przeciwnego, że 500+ to zwykłe bezproduktywne rozdawnictwo populistów, żaden tam neoliberalizm.
Finansowanie programów społecznych nie jest odejściem od polityki neoliberalnej. Zauważmy, że Polska przez całe lata była prymusem, jeśli chodzi o wzrost gospodarczy. Równolegle była też czempionem biedy, prekariatu, państwem, w którym najwięcej obywateli pracuje na umowach śmieciowych.
Liberałowie nie zadali sobie pytania, dlaczego wyborcy odwrócili się do nich plecami. Woleli fałszywie definiować rzeczywistość, że na populistów głosował plebs i oszołomy zmanipulowane obietnicami typu 500+. W ten sposób nie tylko okazywali brak szacunku dla tych ludzi, którzy przecież w demokracji mają taki sam głos jak wyborcy bogaci i oświeceni, ale stawiali sprawę z gruntu nieuczciwie, ponieważ wcześniej te same oszołomy głosowały na nich, a teraz powiedziały: „dość".
Dlaczego mamy dziś kryzys demokracji? To zdanie często można usłyszeć z ust liberałów.
Jedni winą obarczają partie polityczne, kryzys reprezentacji, inni problem widzą w jej elitach politycznych. Moim zdaniem najważniejszą przyczyną są niespełnione obietnice polityków. Stali się niewiarygodni. W Unii problemem nie jest, że obywatele nie mają wpływu na pełen proces wyborczy i obsadę kluczowych unijnych instytucji, ale że Unia słuchała bardziej 30 tys. lobbystów w Brukseli niż Europejczyków. Stała się w praktyce agencją neoliberalną.
/fragmenty wywiadu zamieszczonego w „Rzeczpospolitej” w dniu 14.10.2018 r. z prof. Janem Zielonką - oksfordzki uniwersytet/
           [wytłuszczenia moje]

poniedziałek, 30 września 2019

Nie tak miało być

Bo nie tak miało być: pochwała bogacenia się z czasów taczeryzmu i blairyzmu nie miała prowadzić do podziałów społecznych i spychania ludzi biedniejszych na margines, tylko do promowania przedsiębiorczości i talentów jednostki. W polityce zaciskania pasa nie chodziło o wykluczenie kolejnych grup społecznych, tylko o racjonalne gospodarowanie publicznymi pieniędzmi. Banki nie miały służyć naciąganiu ludzi na kredyty, których nie da się spłacić, tylko być miejscem bezpiecznego przechowywania i racjonalnego inwestowania pieniędzy klientów. Szkoły miały przygotowywać dzieci do życia, a nie dzielić je od najmłodszych lat na te, które mają szanse na sukces, i niechcianą resztę.

Lata dziewięćdziesiąte to u Brytyjczyków okres refleksji nad sensem nadmiernego liberalizmu wobec zbrodniarzy. „Przychodzimy by zwalczać przestępczość i powody przestępczości” – głosi Nowa Partia Pracy, sugerując, iż wzrost przestępczości to skutek lat taczeryzmu, zaniku solidarności społecznej i pojawiania się coraz to nowych zastępów „podklas” – grupy społecznej ludzi skazanych na wieczne bezrobocie i brak szans życiowych. Jednak wielu Brytyjczyków uważało, że na początek należy się wziąć za zbrodniarzy, a dopiero potem wypominać społeczeństwu brak solidarności. Brytyjczycy widzieli zbyt wiele przejawów uległości wobec przestępców, wahadło dobrej woli władzy za bardzo przechylało się w stronę winowajcy, traktując go niemal na równi z ofiarą. Społeczeństwo odczytało tę sytuację jako zagrożenie dla najbardziej podstawowych wartości i zasad, wśród których mieści się również przekonanie, że zbrodnia powinna pociągać za sobą karę…

W świecie w którym rzadko kto wierzy, że życie człowieka jest czymś więcej niż siedemdziesięcioletnim mrugnięciem wieczności, łatwo było zwariować na punkcie młodości i własnego ciała.

Siedmioletnie dziewczynki cierpiące na bulimię i czterdziestoletni zdrowi mężczyźni chirurgicznie likwidujący tkankę tłuszczową to codzienność ludzkości przerażonej nieuchronną śmiercią. Sala gimnastyczna, w której ludzie przywaleni żelastwem wydają z siebie zwierzęce stęknięcia, porównują zawistnie brzuchy i szerokość łydek, przejmowała rolę kaplicy. Skoro wszyscy podążamy w przepaść niebytu, to co innego nam pozostaje, jeśli nie religijna ucieczka w cielesność, która z natury rzeczy musi kiedyś przerodzić się w koszmar rozkładu i jałową medytację nad absurdem życia.
/fragmenty książki Dariusza Rosiaka, „Oblicza Wielkiej Brytanii”, 2018/

piątek, 13 września 2019

Sądownictwo do poprawki

Według oficjalnych statystyk od 1989 roku w Stanach Zjednoczonych obalono 2450 niesłusznie wydanych wyroków skazujących. Zanim jednak udało się naprawić sądowe pomyłki, niewinni ludzie odsiedzieli łącznie ponad 20 tys. lat więzienia…

W tych statystykach jak w soczewce skupiają się nierówności społeczne i rasowe. Prawie połowa niesłusznie skazanych to Afroamerykanie, z reguły są to również osoby o bardzo niskich dochodach.

Ułomności amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości kłują w oczy.
/cytaty za dwutygodnikiem „Forum” z 14.08.2019 r./

czwartek, 15 sierpnia 2019

Lekcje na XXI wiek

Pod koniec XX wieku wydawało się, że wielkie ideologiczne bitwy między faszyzmem, komunizmem i liberalizmem zakończyły się druzgocącym zwycięstwem tego ostatniego. Można sądzić, że ustrój demokratyczny, prawa człowieka i kapitalizm wolnorynkowy muszą podbić cały świat. Jak zwykle jednak historia skręciła w nieoczekiwanym kierunku i po upadku faszyzmu oraz komunizmu to liberalizm znalazł się w kropce.

Jednak od czasu globalnego kryzysu finansowego z 2008 roku, ludzie na całym świecie odczuwają coraz mocniejsze rozczarowanie liberalną opowieścią.

Inni doszli do wniosku (słusznie lub nie), że liberalizacja i globalizacja to potężny przekręt wzmacniający pozycję maleńkiej elity kosztem mas.

W przeszłości zdobyliśmy władzę oddziaływania na otaczający nas świat i przekształcania całej planety. Nie rozumieliśmy jednak złożoności globalnej ekologii, dlatego dokonując różnych zmian, nieumyślnie zakłóciliśmy cały system i obecnie stoimy w obliczu ekologicznej katastrofy.

Bez zabezpieczeń społecznych oraz odrobiny równości ekonomicznej wolność nic nie znaczy.

Pewne grupy coraz bardziej monopolizują owoce globalizacji, podczas gdy całe miliardy ludzi pomija się przy ich podziale. Już dzisiaj najbogatszy 1 procent posiada połowę bogactwa świata. Co jeszcze bardziej niepokojące, 100 najbogatszych ludzi posiada w sumie większy majątek niż cztery miliardy najuboższych.

We wszystkich spokojnych, bogatych i liberalnych krajach, takich jak Szwecja, Niemcy i Szwajcaria, istnieje silne poczucie nacjonalizmu. Na liście krajów, którym brakuje zdrowych więzi narodowych, znajdziemy Afganistan, Somalię, Kongo i większość innych państw upadłych.

W 2016 roku, mimo wojen w Syrii, na Ukrainie i w kilku innych punktach zapalnych, mniej ludzi zginęło w wyniku ludzkiej przemocy niż z powodu otyłości, wypadków samochodowych lub samobójstw.

Problem polega na tym, że świat jest znacznie bardziej skomplikowany niż szachownica, a ludzka racjonalność nie wystarcza do tego, by naprawdę go zrozumieć.

Kto mógłby być szczęśliwy bez miłości, przyjaźni i wspólnoty? Jeśli ktoś prowadzi samotne, skupione na samym sobie życie, niemal na pewno będzie nieszczęśliwy.

Tymczasem w XXI wieku zalewają nas olbrzymie ilości informacji i nawet cenzorzy nie próbują tego przepływu blokowa. Zajmują się za to szerzeniem dezinformacji albo rozpraszaniem naszej uwagi rzeczami nieistotnymi.

Władze państwowe nie mogą liczyć na to, że uda im się ukryć wszystkie niewygodne informacje. Ale też zatrważającym łatwo daje się zasypywać społeczeństwo sprzecznymi doniesieniami i zajmować je tematami zastępczymi.

Jednym kliknięciem można uzyskać dostęp do niezliczonych innych rzeczy, co utrudnia skupienie, a gdy polityka albo nauka wydają się zbyt skomplikowane, powstaje pokusa, by zacząć oglądać jakieś filmiki ze śmiesznymi kotkami, czytać plotki na temat celebrytów albo zanurzyć się w pornografię.

Zamiast coraz większej ilości informacji ludziom potrzebna jest zdolność ich rozumienia, odróżniania tego, co ważne, od tego, co nie, przede wszystkim zaś zdolność łączenia wielu bitów informacji w szerzy obraz świata.

[Ponura prognoza:]
Całe bogactwo i cała władza mogą się skupić w rękach wąskiej elity, podczas gdy większość ludzi będzie cierpiała nie z powodu wyzysku, lecz z powodu czegoś znacznie gorszego – z powodu braku znaczenia.
fragmenty książki N.Harari: „21 lekcji na XXI wiek”
 [Wytłuszczenie moje]

niedziela, 28 lipca 2019

Dziwna logika

Inaczej myślących, nie podzielających moich poglądów mam w nosie, nie mam zamiaru się z nimi liczyć, ich punkt widzenia, świętości, wrażliwość, uczucia nic mnie nie obchodzą. Prawa ich mam w głębokim poważaniu. Nimi samymi wręcz gardzę.
Ale, zupełnie mi to nie przeszkadza domagać się od nich szacunku dla mnie samego!
Dziwne, wbrew logice, ale taka to „racjonalność”.

poniedziałek, 10 czerwca 2019

Klęska Solidarności

Po 1989 roku polska elita, w tym wielu przywódców „Solidarności”, wkroczyła w nową epokę z przekonaniem, że ludzie pracy stali się nowym wrogiem. Po pierwsze, były to postulaty minimalizujące wpływy pracowników w miejscu pracy, jak zawarcie w ustawie o prywatyzacji wymogu likwidacji rad pracowniczych, ograniczenia zakresu spraw, które mogą być przedmiotem debaty między związkiem zawodowym a kadrą zarządzającą. Po drugie, media nieustannie zalecały poparcie, cierpliwość i przyzwolenie jako właściwe reakcje emocjonalne na katastrofalną depresję gospodarcza, jaka nastąpiła po 1989 roku. W relacjach prasowych o robotniczych protestach przedstawiano działaczy jako irracjonalnych narwańców, a skargi z powodu poczynań rządu interpretowano jako przejawy niezadowolenia, którego adresatem był „naprawdę” dawny reżim, aktualnie demontowany.
Ci sami intelektualiści, którzy w 1980 roku wybielali robotników, dziesięć lat później dokładali wszelkich starań, żeby zaszargać ich imię. „Klasa robotnicza” i ludzie pracy stali się bowiem dla nich przeszkodą w budowaniu nowego porządku, przeszkodą na drodze do postępu i rozumu.
Po przejęciu władzy i wprowadzeniu radykalnej reformy rynkowej kierownictwo „Solidarności” nie chciało już zmobilizowanego społeczeństwa obywatelskiego.
Podobnie jak w początkach epoki komunizmu nowy rząd z definicji uznano za sprzyjający ludziom pracy.
Ruch społeczny („Solidarność”) włączył się bowiem w budowanie gospodarki rynkowej, a nie obronę ludzi pracy w tym gospodarczym systemie.
Przywództwo „Solidarności”, zmieniwszy poglądy na stosunki między światem pracy a demokracją, a także koncepcję demokracji – dawna zakładała szerokie uczestnictwo polityczne, obecna kładła nacisk na kierowniczą rolę elit oraz gospodarkę kapitalistyczną – wiele wysiłku skupiało w 1989 roku na tym, by nie dopuścić do zmobilizowania się robotników jako grupy społecznej.
Tak więc w obu grupach – działaczy związkowych i szeregowych członków związku – możemy zaobserwować wiarę w świętość prawa własności. Prawo do zarządzania wynika z własności, nie z faktu zatrudnienia w firmie. Pracowniczy w firmach prywatnych nie powinni mieć zbyt wiele praw, ponieważ nie są ich właścicielami.
Bez sprzeciwu (związkowcy) zaakceptowali wprowadzenie przez dyrekcje serii nowych technik „zarządzania zasobami ludzkimi”, wyraźnie mających na celu propagowanie rywalizacji w firmie i osłabianie poczucia wspólnoty między pracownikami. Techniki te zawitały do Europy Wschodniej wraz z oficjalnymi zachodnimi programami pomocy. Na przykład wysokość płac, stała się teraz przedmiotem osobistych, prywatnych rozmów między pracodawcą a zatrudnionym. Premie, traktowane od lat 70. jako zasadniczy składnik wynagrodzenia i zagwarantowane dla wszystkich, były obecnie pod bezpośrednią kontrolą dyrekcji. Związki w coraz większym stopniu eliminowano z procesu podejmowania decyzji w przedsiębiorstwach, czemu związkowcy kibicowali.
Robotnicy chcieli ochrony przed zwolnieniami, tymczasem „Solidarność” zadowalała się negocjowaniem warunków zwolnień.
Zasadnicza kwestia polega na tym, ze obronę liberalizmu politycznego grupa ta połączyła obecnie ze zwycięstwem liberalizmu gospodarczego. W jej przekonaniu realizacja wzniosłych ideałów praw człowieka i społeczeństwa obywatelskiego zależała przede wszystkim od wykorzenienia własności państwowej, rządowych dotacji wprowadzenia gospodarki kapitalistycznej z surowymi ograniczeniami wydatków budżetowych.
Zarówno Mazowiecki jak i Wałęsa (czyli liberałowie i nacjonaliści jak zaczęto ich nazywać) opowiadali się za prywatyzacją, słabymi związkami zawodowymi, zwiększeniem roli menadżerów i szybkim rozwojem gospodarki rynkowej.
Stopniowo zaczął się objawiać nowy intelektualny konsensus: podstawą demokracji nie są aktywni obywatele, jak twierdzono od połowy lat 70. do 1981 roku, ale własność prywatna i wolny rynek.
Polityka gospodarcza pod rządami prezydenta Wałęsy nie różniła się od tej pod rządami premiera Mazowieckiego. Choć w swej retoryce Wałęsa nie pozostawiał na strategii Mazowieckiego suchej nitki, nie odwołał ze stanowiska jej autora, ministra finansów Leszka Balcerowicza. Na premiera wybrał liberała, zwolennika wolnego ryku Jana Krzysztofa Bieleckiego. Nawet tak bardzo krytykowany podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń został utrzymany.
Krótko mówiąc, „Solidarność” [autor ma na myśli AWS], znalazłszy się u władzy, sprawiała wrażenie, jakby nauczyła się od Unii Wolności nie tego, co należałoby: wprowadziła ustawy, które nieźle się prezentowały i odpowiadały życzeniom zachodnich instytucji finansowych, ale nie przejmowała się ich konsekwencjami dla społeczeństwa.
Solidarność” roztrwoniła swoje atuty, ponieważ konsekwentnie odmawiała działania – a nawet nie chciała udawać, że działa – w roli obrońcy interesów świata pracy.
Bezrobocie w Polsce (wg GUS):
1991– 11,8%
2003 – 20%
Jak się jednak starałem dowieść w książce, problemy ludzi pracy są nieodłącznie związane z kwestią demokracji. Skutki dla demokracji okazały się jeszcze istotniejsze. Z powodu słabości podziałów klasowych życie polityczne przybrało kierunek zdecydowanie antyliberalny, powstała demokracja, w której konflikty społeczno-ekonomiczne rozgrywano wokół tożsamości, a nie interesów, przy czym druga strona była definiowana nie jako oponent ale obcy. Elity wolnorynkowe zawsze eksponują uniwersalizm, czyli pogląd, zgodnie z którym interesy biznesu są interesami całego społeczeństwa. W systemie, w którym miejsca pracy powstają głównie dzięki prywatnym inwestycjom, pogląd ten ma przewagę, że sprawia wrażenie zgodnego ze zdrowym rozsądkiem. Jeżeli źródła utrzymania robotników zależą od ludzi bogatych decydujących się założyć firmy, które tych pierwszych zatrudnią, ich interesy naprawdę są ściśle związane z bogaczami. O szerokim rozpowszechnieniu tej logiki świadczą regularnie powtarzane nawoływania – zarówno w słabo, jak się wysoko rozwiniętych społeczeństwach kapitalistycznych – do obniżenia podatków płaconych przez bogaczy. Apele takie byłyby nie do pomyślenia w demokratycznych systemie politycznym, gdyby nie przeważało założenie, że interesy prywatnego kapitału pokrywają się z interesami wszystkich członków społeczeństwa.
Z drugiej strony narracje klasowe leżą w interesie ludzi pracy dlatego, że pozwalają im przeciwstawić się twierdzeniom elity, iż realizacja jej interesów przynosi korzyści każdemu. Ukazanie, że kapitaliści stanowią szczególną, a nie uniwersalną klasę, jest podstawą do ukonstytuowania się ludzi pracy w klasę liczniejszą i bardziej produktywną niż kapitał, a tym samym zasługującą na większy udział we wspólnym bogactwie.
Łącząc społeczeństwo burżuazyjne z obywatelskim – czyli utrzymując, że radykalny liberalizm gospodarczy (w europejskim rozumieniu gospodarki wolnorynkowej) jest podstawą liberalizmu politycznego – nowa elita dopuściła do tego, że ci, którzy nie zgadzali się z tym pierwszym, odrzucili również drugi. Interpretując oficjalnie opór wobec terapii szokowej jako opozycję wobec liberalizmu politycznego, liberalna elita wykreowała przeciwników tego ostatniego.
/fragmenty książki David Ost „Klęska Solidarności”, 2005/