Z ulotki prywatnej... (a zabiegi ze skierowaniem bezpłatne!)
sobota, 16 listopada 2019
czwartek, 14 listopada 2019
Nałęczów
Wprawdzie
miasteczko wyobrażałem sobie inaczej, przeważają ponad stuletnie
drewniane wille, polecam. Dzisiaj wille są już mocno
nadwyrężone (w lepszym stanie murowane położone przy ulicy
Lipowej). Jak wiele naszych uzdrowisk, jego świetność minęła co
najmniej pół wieku temu. Zabytkowe budynki dopiero teraz doczekały
się remontu. Ładny rozległy park. Prawdziwą furorę robi jedyny
większy sklep Stokrotka.
Sanatorium
ZNP. Położone na wzgórzu w parku (plus: nie słychać ruchu
drogowego). Większość pokoi ma balkon. Czajnik tylko na korytarzu,
ale przemyślnie z dodatkowym zbiornikiem (co zapobiega szukaniu
czajnika po pokojach), na każdym piętrze kantorek z lodówką,
deską do prasowania i małym telewizorem, miska w łazience do
prania. Przydałby się jeszcze automat do większej przepierki.
Ponadto, sala telewizyjna połączona z biblioteką. Jedzenie
smaczne. Z różnymi dietami nie ma problemu. Basen w centrum
parku z licznymi podwodnymi atrakcjami. Trochę już wymaga remontu,
w szczególności szatnie: mokro i bardzo ślisko!
Personel w porządku, zabiegi kończą się przed
16. Ciekawe okolice: Kazimierz, Lublin, Zamość.
Dużym
minusem jest sposób rezerwacji „jedynek”. Nie ma żadnych
kryteriów przydziału. Zaświadczenia lekarskie są lekceważone.
Podobno obiecują - przez telefon - po czym twierdzą, że o niczym nie
wiedzą.
Do
minusów należy zaliczyć fatalny stan powietrza w okresie
grzewczym. Od października czuć od wczesnych godzin wieczornych "zapach" z kominów. Opłata
klimatyczna powinna być pobierana wyłącznie w okresie
maj-sierpień. Woda w kranie jest słonawa - to efekt jej
uzdatniania (kawa się nie zaparza, herbata nie smakuje). No, jeszcze
jak ktoś ma naprawdę problemy z poruszaniem się, wchodzenie pod górę
do budynku sanatoryjnego – np. wracając z basenu lub miasta - może
nastręczać trudności. Jeszcze jedno. Nałęczów jest dla
osób z wysokim ciśnieniem, ci z niskim mogą się czuć nieswojo.
Ogólnie,
dużo pozytywów.
piątek, 1 listopada 2019
czwartek, 17 października 2019
piątek, 11 października 2019
Budujcie Polskę o jakiej marzycie
- Tymczasem trzeba się przyjrzeć temu, co Polacy zrobili inaczej, niż chcieli w 1980 r. A wtedy "Solidarność" z pewnością nie walczyła o kapitalizm. Już prędzej w 1989 r.
- W latach 80. rozmawiałem z Edwardem Lipińskim, ekonomistą i socjalistą od rewolucji 1905 roku. Mówił, że w Europie Zachodniej jest więcej socjalizmu niż w PRL. Działał w KOR na rzecz obalenia systemu, bo alternatywą było dla niego to, co widział na Zachodzie. Kiedy on i jemu podobni chcieli wprowadzać w Polsce "kapitalizm", mieli na myśli wartości polityki socjalnej.
- Pytanie tylko: czy alternatywa socjaldemokratyczna miała wtedy szanse? Otóż na pewno dużo mniejsze, niż gdyby transformacja dokonała się wcześniej, np. w latach stanu wojennego.
- W latach 80. trwała już globalizacja. Azja zaczęła konkurować w produkcji wartościowych produktów i przemysł zachodni przeżywał pierwsze trudności z dostosowaniem się. Już zaczynał eksportować fabryki na Daleki Wschód. Dzięki globalizacji kapitaliści mogli zerwać sojusz ze swoimi robotnikami. Zaczęli płacić mniej, ograniczyli ustawodawstwo socjalne.
- Czytając polską publicystykę z lat 80., dostrzegłem ogromną zmianę w tym, jak się mówiło o robotnikach - i w ogóle o niższych klasach - przed 1989 r. i później.
[redaktor:]
Dostali mandat demokratyczny. I wiedzieli, że postawienie gospodarki
na nogi wymaga zaciśnięcia pasa.
- Tyle że to nie elity i nie inteligenci mieli go zacisnąć. Ten wybór był bardzo klasowy.
- Niedługo po stanie wojennym ludzie opozycji uznali, że droga do demokracji jednak prowadzi nie przez zbiorowe uczestniczenie, ale przez własność.
Słowa
"klasa" w Polsce się nie używa, bo pachnie marksizmem.
- To nieporozumienie. Kapitalizm jest systemem klasowym. On na tym polega! Kiedy właściciel szuka tańszej siły roboczej, to między grupami istnieją różnice klasowe, bo jedna zyskuje kosztem drugiej.
- W Polsce po 1989 r. klasowość zniknęła z języka, bo nowe władze obawiały się społecznego wybuchu. Nie chciały dopuścić do masowych protestów, więc musiały znaleźć odpowiedź na poczucie zagrożenia wywołane utratą pracy, bankructwem fabryki. Była nią ideologia według której: "Każdy jest zdany na własną energię i siłę. Jeżeli sobie nie radzisz, to jesteś nieudacznikiem".
- Ludzie myśleli, że wychodzimy z czasów wielkiego przemysłu i każdy będzie miał szansę na samorealizację w lepszych rodzajach pracy. A więc polski inteligent też mógł uważać, że skoro on ma szansę w nowym systemie, to wszyscy ją mają. Że robiąc pieniądze, stwarza wzór dla innych, a jego dawni koledzy z "Solidarności" mogą go naśladować.
- W ten sposób przez wiele lat elity wmawiały sobie i innym, że działają w imieniu wszystkich.
Mimo
to Polska jest dziś krajem bogatszym i demokratycznym. Częścią
Zachodu. To jednak sukces zbiorowy.
- Oczywiście. Ale Polska miała naprawdę szansę zbudowania systemu opartego na powszechnej partycypacji. W czasach pierwszej "Solidarności" ludzie uczestniczyli w rządzeniu, działali w związkach. I myśleli o sprawach publicznych.
- Kiedy słyszę, że dzisiejsza Polska jest indywidualistyczna i nieufna, to przypominam sobie, że waszą najważniejszą cechą była wtedy współpraca. W roku 1989 też można było stworzyć bardziej wspólnotowe prawa i popierać grupy, które proponowały różne formy własności wspólnej.
- Wiara w indywidualizm i powtarzanie, że pora wziąć sprawy w swoje ręce, zburzyły coś, co Polska już miała.
A
może źle identyfikujemy winnego? To nie solidarnościowe elity,
tylko stan wojenny rozbił więzi i nauczył ludzi indywidualnego
kombinowania, żeby przetrwać.
- W latach 70. też się mówiło, że społeczeństwo jest egoistyczne i zatomizowane, a zaraz potem wybuchła "Solidarność". Kiedyś poprosiłem studentów w Polsce, żeby porozmawiali z dziadkami - kimś, kto długo pracował w obu systemach. Wyniki nas zaskoczyły: okazało się, że lepiej było w tym pierwszym. Owszem, fatalne zaopatrzenie, niedobory, ale ludzie czuli, że tworzą grupę. Dziś praca to miejsce podejrzeń i rywalizacji.
To
w końcu, jak pan widzi te 25 lat?
- Ani czarno, ani biało. Z jednej strony to wielkie zwycięstwo, bo tamten system odbierał ludziom podstawowe wolności. Z drugiej - Polska po "Solidarności" mogła i powinna być bardziej sprawiedliwa. Ale nie zajmujcie się tylko oceną przeszłości. Próbujcie budować Polskę taką, o jakiej marzycie.
z 27.06.2014 r./
*Prof. David Ost - politolog, profesor w Hobart and William Smith Colleges, autor kilku przekładów polskiej myśli politycznej na angielski. Przez 30 lat przyglądał się masowej opozycji demokratycznej i polskim przemianom. Autor "Klęski Solidarności" (Muza, 2007).
sobota, 5 października 2019
Przestarzałe myślenie
Nie jest tak, że ludzie się po prostu boją? Słusznie, czy niesłusznie –
to już inna sprawa.
Oczywiście, że są politycy „handlujący” strachem, lecz
chcę pokazać, iż nasza polityka była
często błędna, tak w kategoriach praktycznych jak i moralnych. Nie miała
też ona nic wspólnego z liberalizmem, choć autorzy tej polityki występowali pod
sztandarem liberalnym.
Polityka migracyjna nie istnieje, ale w którym jeszcze obszarze
liberałowie nie odrobili lekcji?
Większość liberalnych polityków woli mówić o
słabościach populistów a nie swoich. Inni poszli jeszcze dalej i zaczęli
atakować wyborców, nazywając ich ciemnym ludem, który dał się zmanipulować
jakimiś obietnicami społecznymi. Niektórzy dali się omamić, ale część miała po prostu dość dotychczasowej
sytuacji, bo nie widziała zmiany podejścia do obywateli, państwa i Europy.
Nie możemy mówić, że ludzie są oszołomami i skrzykiwać się jak za czasów
„Solidarności” - wszyscy przeciwko jednemu wrogowi. Mamy inne czasy.
Za sukcesem populistów stoi zatem kryzys środowiska liberalnego, buta,
arogancja i przestarzałe instytucje. Coś jeszcze?
Liberałowie
byli u władzy, bo wszyscy wierzyli, że ich recepta jest jedyną na wzrost
gospodarczy, skuteczną politykę zagraniczną, silne rządy prawa itd. Byli
zatem w stanie zdefiniować pojęcie normalności. Kiedy nadeszły różnego rodzaju
wstrząsy, obiecywali jedno, a robili drugie. Ludzie zaczęli się zastanawiać,
dlaczego jest tak źle, skoro wmawia się im, że jest tak dobrze? Wyborcy mieli
też dość, że w życiu politycznym pojawiają się wciąż te same twarze. Zaczęto
zatem szukać alternatyw…
Co zatem nowe pokolenie musiałoby społeczeństwu zaoferować, żeby
nastąpiła równowaga?
Dziś dużo mówi się o programach wyborczych. Jednakże
tworzą je ludzie często skompromitowani i których wyborcy już nie obdarzają
zaufaniem. Dlaczego nagle mieliby działać w interesie obywateli? Po drugie, nie
wystarczy powiedzieć, że postawi się np. na służbę zdrowia. Trzeba dodać, w jaki
sposób. Nie jest to łatwe, bo akurat służba zdrowia na całym świecie jest
gorącym kartoflem...
Dlatego młodzi wyborcy nie idą do urn?
Nie idą, bo nie czują się częścią obecnego projektu.
Młodzi nie chcą, by starsze pokolenie coś dla nich robiło. My możemy podsuwać
pomysły, ale oni chcą tworzyć sami, w ich własny sposób – tym bardziej, że moje
pokolenie wiele schrzaniło.
Wróćmy
na poziom idei. Dlaczego liberalizm znalazł się w kryzysie, skoro ma być tak
atrakcyjny dla jednostek, ba, całych społeczeństw? Co się stało, że
Europejczycy coraz częściej mówią: nie chcemy tego?
Idee liberalne zostały wypaczone i to przez samych liberałów. Proszę
pamiętać, że to nie populiści byli u władzy, kiedy napadaliśmy bez mandatu ONZ
na kraje takie jak Irak. A kiedy już zostawiliśmy na pastwę losu pogrążone w
chaosie podbite państwa, te zaczęły generować imigrantów, z którymi dzisiaj
mamy takie problemy. Syria jest tylko ostatnim przykładem tego procesu.
Liberalnej
Europie dał też w kość kryzys finansowy.
Oczywiście, którego również nie wywołali populiści. Nie można ich
przecież winić za krach w 2007 i 2008 r., który przywiódł miliony ludzi,
zwłaszcza na południu Europy, na granice ubóstwa i dalej. Populiści nie byli
też u władzy, kiedy zaczęły narastać rażące nierówności. To nie oni zahamowali
reformy w Unii. Co więcej, to nie populiści wybrali na szefa Komisji
Europejskiej Jeana Claude'a Junckera, symbol unikania podatków w Europie…
Jakie
jeszcze sztandary straciły na popularności?
Bunt jest przeciwko całemu pakietowi liberalnemu. Liberalizm stał się
ideologią władzy, a ona uznała, że pewne rzeczy są racjonalne i normalne, a
inne po prostu głupie. Zaczęto jednak od tego odchodzić, co zilustruję polskim
przykładem. Poprzedni rząd wygenerował łącznie blisko 25-proc. wzrost
gospodarczy i nie można było powiedzieć, że był biedny. Tymczasem wszelkie
postulaty dotyczące poważnego zastrzyku finansowego w polityce społecznej były
zbywane słowami: „nie, nie możemy sobie na to pozwolić". Normalnością
stało się więc przekonanie, że na wydatki socjalne nie pozwolą rynki finansowe,
bo w ten sposób zostanie zahamowany wzrost gospodarczy. Do władzy doszedł PiS i
wprowadził warte miliardy złotych programy społeczne, a polscy liberałowie
nadal mówią, że się nie da i to wszystko z czasem musi się rozsypać. Tyle że trwa to już trzy lata i nic się nie
rozsypało. Konsekwencją polityki „nie da się" jest właśnie bunt
przeciwko całej definicji normalności. I przeciwko ludziom, którzy za tym
stali. Stąd kontrrewolucja.
Polscy
liberałowie powiedzieliby coś wręcz przeciwnego, że 500+ to zwykłe bezproduktywne
rozdawnictwo populistów, żaden tam neoliberalizm.
Finansowanie programów społecznych nie jest odejściem od polityki
neoliberalnej. Zauważmy, że Polska przez całe lata była prymusem, jeśli chodzi
o wzrost gospodarczy. Równolegle była
też czempionem biedy, prekariatu, państwem, w którym najwięcej obywateli
pracuje na umowach śmieciowych.
Liberałowie nie zadali sobie pytania, dlaczego wyborcy odwrócili się do
nich plecami. Woleli fałszywie definiować rzeczywistość, że na populistów
głosował plebs i oszołomy zmanipulowane obietnicami typu 500+. W ten sposób nie
tylko okazywali brak szacunku dla tych ludzi, którzy przecież w demokracji mają
taki sam głos jak wyborcy bogaci i oświeceni, ale stawiali sprawę z gruntu
nieuczciwie, ponieważ wcześniej te same oszołomy głosowały na nich, a teraz
powiedziały: „dość".
Dlaczego
mamy dziś kryzys demokracji? To zdanie często można usłyszeć z ust liberałów.
Jedni winą obarczają partie polityczne, kryzys reprezentacji, inni
problem widzą w jej elitach politycznych. Moim zdaniem najważniejszą przyczyną
są niespełnione obietnice polityków. Stali się niewiarygodni. W Unii problemem
nie jest, że obywatele nie mają wpływu na pełen proces wyborczy i obsadę
kluczowych unijnych instytucji, ale że Unia słuchała bardziej 30 tys. lobbystów
w Brukseli niż Europejczyków. Stała się w praktyce agencją neoliberalną.
/fragmenty wywiadu zamieszczonego w „Rzeczpospolitej” w dniu 14.10.2018 r. z prof. Janem Zielonką - oksfordzki uniwersytet/
[wytłuszczenia
moje]
poniedziałek, 30 września 2019
Nie tak miało być
Bo nie tak miało być:
pochwała bogacenia się z czasów taczeryzmu i blairyzmu nie miała
prowadzić do podziałów społecznych i spychania ludzi
biedniejszych na margines, tylko do promowania przedsiębiorczości i
talentów jednostki. W polityce zaciskania pasa nie chodziło o
wykluczenie kolejnych grup społecznych, tylko o racjonalne
gospodarowanie publicznymi pieniędzmi. Banki nie miały służyć
naciąganiu ludzi na kredyty, których nie da się spłacić, tylko
być miejscem bezpiecznego przechowywania i racjonalnego inwestowania
pieniędzy klientów. Szkoły miały przygotowywać dzieci do życia,
a nie dzielić je od najmłodszych lat na te, które mają szanse na
sukces, i niechcianą resztę.
Lata dziewięćdziesiąte
to u Brytyjczyków okres refleksji nad sensem nadmiernego liberalizmu
wobec zbrodniarzy. „Przychodzimy by zwalczać przestępczość i
powody przestępczości” – głosi Nowa Partia Pracy, sugerując,
iż wzrost przestępczości to skutek lat taczeryzmu, zaniku
solidarności społecznej i pojawiania się coraz to nowych zastępów
„podklas” – grupy społecznej ludzi skazanych na wieczne
bezrobocie i brak szans życiowych. Jednak wielu Brytyjczyków
uważało, że na początek należy się wziąć za zbrodniarzy, a
dopiero potem wypominać społeczeństwu brak solidarności.
Brytyjczycy widzieli zbyt wiele przejawów uległości wobec
przestępców, wahadło dobrej woli władzy za bardzo przechylało
się w stronę winowajcy, traktując go niemal na równi z ofiarą.
Społeczeństwo odczytało tę sytuację jako zagrożenie dla
najbardziej podstawowych wartości i zasad, wśród których mieści
się również przekonanie, że zbrodnia powinna pociągać za sobą
karę…
W świecie w którym
rzadko kto wierzy, że życie człowieka jest czymś więcej niż
siedemdziesięcioletnim mrugnięciem wieczności, łatwo było
zwariować na punkcie młodości i własnego ciała.
Siedmioletnie dziewczynki
cierpiące na bulimię i czterdziestoletni zdrowi mężczyźni
chirurgicznie likwidujący tkankę tłuszczową to codzienność
ludzkości przerażonej nieuchronną śmiercią. Sala gimnastyczna, w
której ludzie przywaleni żelastwem wydają z siebie zwierzęce
stęknięcia, porównują zawistnie brzuchy i szerokość łydek,
przejmowała rolę kaplicy. Skoro wszyscy podążamy w przepaść
niebytu, to co innego nam pozostaje, jeśli nie religijna ucieczka w
cielesność, która z natury rzeczy musi kiedyś przerodzić się w
koszmar rozkładu i jałową medytację nad absurdem życia.
/fragmenty książki Dariusza Rosiaka, „Oblicza Wielkiej Brytanii”, 2018/
sobota, 14 września 2019
piątek, 13 września 2019
Sądownictwo do poprawki
Według oficjalnych
statystyk od 1989 roku w Stanach Zjednoczonych obalono 2450
niesłusznie wydanych wyroków skazujących. Zanim jednak udało się
naprawić sądowe pomyłki, niewinni ludzie odsiedzieli łącznie
ponad 20 tys. lat więzienia…
W tych statystykach jak w
soczewce skupiają się nierówności społeczne i rasowe. Prawie
połowa niesłusznie skazanych to Afroamerykanie, z reguły są to
również osoby o bardzo niskich dochodach.
Ułomności
amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości kłują w oczy.
/cytaty za dwutygodnikiem „Forum” z 14.08.2019 r./
czwartek, 15 sierpnia 2019
Lekcje na XXI wiek
Pod koniec XX wieku wydawało się, że
wielkie ideologiczne bitwy między faszyzmem, komunizmem i liberalizmem
zakończyły się druzgocącym zwycięstwem tego ostatniego. Można sądzić, że ustrój
demokratyczny, prawa człowieka i kapitalizm wolnorynkowy muszą podbić cały
świat. Jak zwykle jednak historia skręciła w nieoczekiwanym kierunku i po
upadku faszyzmu oraz komunizmu to liberalizm znalazł się w kropce.
Jednak od czasu globalnego kryzysu
finansowego z 2008 roku, ludzie na całym świecie odczuwają coraz mocniejsze
rozczarowanie liberalną opowieścią.
Inni doszli do wniosku (słusznie lub nie),
że liberalizacja i globalizacja to potężny przekręt wzmacniający pozycję
maleńkiej elity kosztem mas.
W przeszłości zdobyliśmy władzę
oddziaływania na otaczający nas świat i przekształcania całej planety. Nie
rozumieliśmy jednak złożoności globalnej ekologii, dlatego dokonując różnych
zmian, nieumyślnie zakłóciliśmy cały system i obecnie stoimy w obliczu
ekologicznej katastrofy.
Bez zabezpieczeń społecznych oraz odrobiny
równości ekonomicznej wolność nic nie znaczy.
Pewne grupy coraz bardziej monopolizują
owoce globalizacji, podczas gdy całe miliardy ludzi pomija się przy ich
podziale. Już dzisiaj najbogatszy 1 procent posiada połowę bogactwa świata. Co
jeszcze bardziej niepokojące, 100 najbogatszych ludzi posiada w sumie większy
majątek niż cztery miliardy najuboższych.
We wszystkich spokojnych, bogatych i
liberalnych krajach, takich jak Szwecja, Niemcy i Szwajcaria, istnieje silne
poczucie nacjonalizmu. Na liście krajów, którym brakuje zdrowych więzi
narodowych, znajdziemy Afganistan, Somalię, Kongo i większość innych państw
upadłych.
W 2016 roku, mimo wojen w Syrii, na Ukrainie
i w kilku innych punktach zapalnych, mniej ludzi zginęło w wyniku ludzkiej
przemocy niż z powodu otyłości, wypadków samochodowych lub samobójstw.
Problem polega na tym, że świat jest
znacznie bardziej skomplikowany niż szachownica, a ludzka racjonalność
nie wystarcza do tego, by naprawdę go zrozumieć.
Kto mógłby być szczęśliwy bez miłości,
przyjaźni i wspólnoty? Jeśli ktoś prowadzi samotne, skupione na samym sobie
życie, niemal na pewno będzie nieszczęśliwy.
Tymczasem w XXI wieku zalewają nas olbrzymie
ilości informacji i nawet cenzorzy nie próbują tego przepływu blokowa. Zajmują
się za to szerzeniem dezinformacji albo rozpraszaniem naszej uwagi rzeczami
nieistotnymi.
Władze państwowe nie mogą liczyć na to, że
uda im się ukryć wszystkie niewygodne informacje. Ale też zatrważającym łatwo
daje się zasypywać społeczeństwo sprzecznymi doniesieniami i zajmować je
tematami zastępczymi.
Jednym kliknięciem można uzyskać dostęp do
niezliczonych innych rzeczy, co utrudnia skupienie, a gdy polityka albo nauka
wydają się zbyt skomplikowane, powstaje pokusa, by zacząć oglądać jakieś
filmiki ze śmiesznymi kotkami, czytać plotki na temat celebrytów albo zanurzyć
się w pornografię.
Zamiast coraz większej ilości informacji
ludziom potrzebna jest zdolność ich rozumienia, odróżniania tego, co ważne, od
tego, co nie, przede wszystkim zaś zdolność łączenia wielu bitów informacji w
szerzy obraz świata.
[Ponura prognoza:]
Całe bogactwo i cała władza mogą się
skupić w rękach wąskiej elity, podczas gdy większość ludzi będzie cierpiała nie
z powodu wyzysku, lecz z powodu czegoś znacznie gorszego – z powodu braku
znaczenia.
fragmenty książki N.Harari: „21 lekcji na XXI wiek”
[Wytłuszczenie moje]
piątek, 9 sierpnia 2019
czwartek, 1 sierpnia 2019
poniedziałek, 29 lipca 2019
niedziela, 28 lipca 2019
Dziwna logika
Inaczej
myślących, nie podzielających moich poglądów mam w nosie, nie mam zamiaru się z
nimi liczyć, ich punkt widzenia, świętości, wrażliwość, uczucia nic mnie
nie obchodzą. Prawa ich mam w głębokim poważaniu. Nimi samymi wręcz gardzę.
Ale,
zupełnie mi to nie przeszkadza domagać się od nich szacunku dla mnie samego!
Dziwne, wbrew logice, ale taka to „racjonalność”.
poniedziałek, 10 czerwca 2019
Klęska Solidarności
Po
1989 roku polska elita, w tym wielu przywódców „Solidarności”,
wkroczyła w nową epokę z przekonaniem, że ludzie pracy stali się
nowym wrogiem. Po pierwsze, były to postulaty minimalizujące wpływy
pracowników w miejscu pracy, jak zawarcie w ustawie o prywatyzacji
wymogu likwidacji rad pracowniczych, ograniczenia zakresu spraw,
które mogą być przedmiotem debaty między związkiem zawodowym a
kadrą zarządzającą. Po drugie, media nieustannie zalecały
poparcie, cierpliwość i przyzwolenie jako właściwe reakcje
emocjonalne na katastrofalną depresję gospodarcza, jaka nastąpiła
po 1989 roku. W relacjach prasowych o robotniczych protestach
przedstawiano działaczy jako irracjonalnych narwańców, a skargi z
powodu poczynań rządu interpretowano jako przejawy niezadowolenia,
którego adresatem był „naprawdę” dawny reżim, aktualnie
demontowany.
Ci
sami intelektualiści, którzy w 1980 roku wybielali robotników,
dziesięć lat później dokładali wszelkich starań, żeby
zaszargać ich imię. „Klasa robotnicza” i ludzie pracy stali się
bowiem dla nich przeszkodą w budowaniu nowego porządku, przeszkodą
na drodze do postępu i rozumu.
Po
przejęciu władzy i wprowadzeniu radykalnej reformy rynkowej
kierownictwo „Solidarności” nie chciało już zmobilizowanego
społeczeństwa obywatelskiego.
Podobnie
jak w początkach epoki komunizmu nowy rząd z definicji uznano za
sprzyjający ludziom pracy.
Ruch
społeczny („Solidarność”) włączył się bowiem w budowanie
gospodarki rynkowej, a nie obronę ludzi pracy w tym gospodarczym
systemie.
Przywództwo
„Solidarności”, zmieniwszy poglądy na stosunki między światem
pracy a demokracją, a także koncepcję demokracji – dawna
zakładała szerokie uczestnictwo polityczne, obecna kładła nacisk
na kierowniczą rolę elit oraz gospodarkę kapitalistyczną –
wiele wysiłku skupiało w 1989 roku na tym, by nie dopuścić do
zmobilizowania się robotników jako grupy społecznej.
Tak
więc w obu grupach – działaczy związkowych i szeregowych
członków związku – możemy zaobserwować wiarę w świętość
prawa własności. Prawo do zarządzania wynika z własności, nie z
faktu zatrudnienia w firmie. Pracowniczy w firmach prywatnych nie
powinni mieć zbyt wiele praw, ponieważ nie są ich właścicielami.
Bez
sprzeciwu (związkowcy) zaakceptowali wprowadzenie przez dyrekcje
serii nowych technik „zarządzania zasobami ludzkimi”, wyraźnie
mających na celu propagowanie rywalizacji w firmie i osłabianie
poczucia wspólnoty między pracownikami. Techniki te zawitały do
Europy Wschodniej wraz z oficjalnymi zachodnimi programami pomocy. Na
przykład wysokość płac, stała się teraz przedmiotem osobistych,
prywatnych rozmów między pracodawcą a zatrudnionym. Premie,
traktowane od lat 70. jako zasadniczy składnik wynagrodzenia i
zagwarantowane dla wszystkich, były obecnie pod bezpośrednią
kontrolą dyrekcji. Związki w coraz większym stopniu eliminowano z
procesu podejmowania decyzji w przedsiębiorstwach, czemu związkowcy
kibicowali.
Robotnicy
chcieli ochrony przed zwolnieniami, tymczasem „Solidarność”
zadowalała się negocjowaniem warunków zwolnień.
Zasadnicza
kwestia polega na tym, ze obronę liberalizmu politycznego grupa ta
połączyła obecnie ze zwycięstwem liberalizmu gospodarczego. W jej
przekonaniu realizacja wzniosłych ideałów praw człowieka i
społeczeństwa obywatelskiego zależała przede wszystkim od
wykorzenienia własności państwowej, rządowych dotacji
wprowadzenia gospodarki kapitalistycznej z surowymi ograniczeniami
wydatków budżetowych.
Zarówno
Mazowiecki jak i Wałęsa (czyli liberałowie i nacjonaliści jak
zaczęto ich nazywać) opowiadali się za prywatyzacją, słabymi
związkami zawodowymi, zwiększeniem roli menadżerów i szybkim
rozwojem gospodarki rynkowej.
Stopniowo
zaczął się objawiać nowy intelektualny konsensus: podstawą
demokracji nie są aktywni obywatele, jak twierdzono od połowy lat
70. do 1981 roku, ale własność prywatna i wolny rynek.
Polityka
gospodarcza pod rządami prezydenta Wałęsy nie różniła się od
tej pod rządami premiera Mazowieckiego. Choć w swej retoryce Wałęsa
nie pozostawiał na strategii Mazowieckiego suchej nitki, nie odwołał
ze stanowiska jej autora, ministra finansów Leszka Balcerowicza. Na
premiera wybrał liberała, zwolennika wolnego ryku Jana Krzysztofa
Bieleckiego. Nawet tak bardzo krytykowany podatek od
ponadnormatywnych wynagrodzeń został utrzymany.
Krótko
mówiąc, „Solidarność” [autor ma na myśli AWS], znalazłszy
się u władzy, sprawiała wrażenie, jakby nauczyła się od Unii
Wolności nie tego, co należałoby: wprowadziła ustawy, które
nieźle się prezentowały i odpowiadały życzeniom zachodnich
instytucji finansowych, ale nie przejmowała się ich konsekwencjami
dla społeczeństwa.
„Solidarność”
roztrwoniła swoje atuty, ponieważ konsekwentnie odmawiała
działania – a nawet nie chciała udawać, że działa – w roli
obrońcy interesów świata pracy.
Bezrobocie
w Polsce (wg GUS):
1991–
11,8%
2003
– 20%
Jak
się jednak starałem dowieść w książce, problemy ludzi pracy są
nieodłącznie związane z kwestią demokracji. Skutki dla demokracji
okazały się jeszcze istotniejsze. Z powodu słabości podziałów
klasowych życie polityczne przybrało kierunek zdecydowanie
antyliberalny, powstała demokracja, w której konflikty
społeczno-ekonomiczne rozgrywano wokół tożsamości, a nie
interesów, przy czym druga strona była definiowana nie jako oponent
ale obcy. Elity wolnorynkowe zawsze eksponują uniwersalizm, czyli
pogląd, zgodnie z którym interesy biznesu są interesami całego
społeczeństwa. W systemie, w którym miejsca pracy powstają
głównie dzięki prywatnym inwestycjom, pogląd ten ma przewagę, że
sprawia wrażenie zgodnego ze zdrowym rozsądkiem. Jeżeli źródła
utrzymania robotników zależą od ludzi bogatych decydujących się
założyć firmy, które tych pierwszych zatrudnią, ich interesy
naprawdę są ściśle związane z bogaczami. O szerokim
rozpowszechnieniu tej logiki świadczą regularnie powtarzane
nawoływania – zarówno w słabo, jak się wysoko rozwiniętych
społeczeństwach kapitalistycznych – do obniżenia podatków
płaconych przez bogaczy. Apele takie byłyby nie do pomyślenia w
demokratycznych systemie politycznym, gdyby nie przeważało
założenie, że interesy prywatnego kapitału pokrywają się z
interesami wszystkich członków społeczeństwa.
Z
drugiej strony narracje klasowe leżą w interesie ludzi pracy
dlatego, że pozwalają im przeciwstawić się twierdzeniom elity, iż
realizacja jej interesów przynosi korzyści każdemu. Ukazanie, że
kapitaliści stanowią szczególną, a nie uniwersalną klasę, jest
podstawą do ukonstytuowania się ludzi pracy w klasę liczniejszą i
bardziej produktywną niż kapitał, a tym samym zasługującą na
większy udział we wspólnym bogactwie.
Łącząc
społeczeństwo burżuazyjne z obywatelskim
– czyli utrzymując, że radykalny liberalizm gospodarczy (w
europejskim rozumieniu gospodarki wolnorynkowej) jest podstawą
liberalizmu politycznego – nowa elita dopuściła do tego, że ci,
którzy nie zgadzali się z tym pierwszym, odrzucili również drugi.
Interpretując oficjalnie opór wobec terapii szokowej jako opozycję
wobec liberalizmu politycznego, liberalna
elita wykreowała przeciwników tego ostatniego.
/fragmenty książki David Ost „Klęska Solidarności”, 2005/
Subskrybuj:
Posty (Atom)