wtorek, 22 grudnia 2020

Stary fortel

Prowokuję, obrażam, drażnię… Teraz czekam na reakcję upatrzonej ofiary, by następnie bez pardonu rzucić się jej do gardła - zaatakować, wykrzyczeć z jeszcze większą siłą, jak to „strasznie zostałem potraktowany!”. Co ma udowodnić jaka moja ofiara - gość, społeczeństwo - jest be. Jak dyskryminuje innych! Czyli mnie 😀

Ps. Zjawisko znane z mobbingu. Mobber prawie zawsze pragnie przedstawiać się jako ofiara…

niedziela, 1 listopada 2020

Na spacerze

 

                                                                          Jeszcze człowiek się zmieści

środa, 19 sierpnia 2020

Bóg i moralność

Czy da się być człowiekiem moralnym nie wierząc w Boga? Takie rozważania można znaleźć w tekście Piotra Sikory w „Tygodniku Powszechnym”. Omawiane są wyniki ankiet przeprowadzonych w 2019 r. w wielu krajach przez amerykański ośrodek badawczy. Ogółem na zadane pytanie „Czy wiara w Boga jest konieczna, by być człowiekiem moralnym oraz posiadać właściwe wartości?” 45 % badanych na powyższe pytanie odpowiedziało twierdząco, a 51% że niekoniecznie.

Konieczny związek między wiarą w Boga a moralnością widzi 95-96% Indonezyjczyków, Filipińczyków i Kenijczyków. Taki związek widzi tylko co dziesiąty Szwed. Nie widzi takiego związku także ośmiu na dziesięciu Australijczyków, Francuzów i Czechów. Afryka, Azja i Ameryka Łacińska postrzega powyższy związek znacznie silniej niż Ameryka Północna oraz Europa.

Stwierdzono następujące korelacje. Im społeczeństwo zamożniejsze a także bardziej wykształcone, tym więcej ludzi nie postrzega wiary jako koniecznego warunku moralności. Starsi częściej od młodszych uważają, że wiara jest konieczna, by być moralnym.

Oczywiste jest, dlaczego ludzie niereligijni nie postrzegają wiary w Boga jako koniecznego warunku bycia moralnym – jako niewierzący musieliby sami siebie uznać za niemoralnych. 

Osobista perspektywa jest zapewne nie bez znaczenia także w przypadku ludzi religijnych. Jeśli w czyimś osobistym oglądzie świata Bóg stanowi – z definicji – źródło wszelkich wartości, to takiemu człowiekowi może być trudno wyobrazić sobie obraz świata, w którym istnieją obiektywne kryteria dobra i zła, niezakorzenione w Bogu.”

- Zastanawia mnie to "istnienie obiektywnych kryteriów dobra i zła". Czyżby? I czy są one niezmienne?
- Badania zaprezentowały ludzkie przeświadczenia i opinie. A jak jest naprawdę?

sobota, 8 sierpnia 2020

Jakaś prawidłowość?

Dopiero co podano, że obecnie najwięcej zakażeń Covidem-19 jest w państwach: USA, Indie, Brazylia, a w Europie we Francji i w Czechach.

wtorek, 21 lipca 2020

środa, 24 czerwca 2020

Sprawy krajowe: przed wyborami

Ponieważ od 6 lat biorę na swoje barki tłumaczenie przegranym, dlaczego tak się stało – przyznaję, przypomina to rzucanie grochem o ścianę – stawiam kropkę nad „i”.

Zastrzeżenie. Gdybym obserwował Polskę z oddali, wyciągając wnioski z prasy liberalno-lewicowej, prawdopodobnie też byłbym przerażony tym, co się w ojczyźnie dzieje!

Jednak ja na własnym grzbiecie odczułem okres transformacji, i dekady po, szczególnie lata 2007-2015! Sytuacja wyglądała tak, iż od szeregu lat w wielu środowiskach narastało niezadowolenie i frustracja. Prawda, nikt na ulicy nie demonstrował (w stolicy „marsze smoleńskie” miały miejsce, ale krytyka władzy ograniczała się do zaniedbań w wyjaśnianiu katastrofy). Wtedy niezadowolony obywatel, bez przyszłości, po prostu z kraju emigrował lub zaciskał zęby i zadowalał się tym co ma. Wyprowadzanie ludzi na ulice, potępianie w czambuł każdego kroku rządzących, to osiągniecie obecnej opozycji. Od dawna zanosiło się, iż dojdzie do przełomu (jaskółką była przegrana Komorowskiego). Potem zapamiętałem gdzieś rzuconą w polemice uwagę: „przeżyłem demokrację liberalną, to i „faszyzm” mi niestraszny”!

Demokracja liberalna - nie tylko w Polsce przeżywająca kryzys - nie rozwiązała, wbrew temu co chcieli widzieć jej doktrynerzy, wielu podstawowych sprzeczności społecznych i nie przeciwdziała patologii, a wręcz niektóre z nich zaostrzała, o czym wszyscy przekonywaliśmy się przez ćwierć wieku. Polacy, oczywiście nie wszyscy, powiedzieli wreszcie dość dając zielone światło p. Kaczyńskiemu i jego zapleczu, bo tylko on miał determinację (co się sprawdziło) wstrząsnąć systemem.

Jeszcze jedno. To, że obywatele odrzucają liberalizm nie znaczy, że odrzucają demokrację. Spece od manipulacji społecznych wmawiają nam, iż alternatywa wobec demokracji liberalnej to: powrót do PRL, faszyzm lub putinizm... Co więcej, zmieniając kapitalizm na bardziej cywilizowaną wersję (poprzez interwencjonizm państwowy) wpisujemy się rzekomo w walkę wielkich graczy, mocarstw światowych. Podpowiadają: lepiej dostosować się, trzymać z silniejszymi...
Nie godzę się z takim stawianiem sprawy. Gdyby przyjąć podobną perspektywę w latach 80. ubiegłego wieku, to cały ruch „Solidarności” był szkodliwym szaleństwem (wszak stanowił potencjalne zagrożenie, jako punkt zapalny w newralgicznym miejscu Europy). „Solidarność” niebezpiecznie naruszała delikatną równowagę między ówczesnymi światowymi potęgami mało licząc się z polską geopolityką.

A jednak się udało. W 1989 r. odzyskaliśmy suwerenność i niezależność. Nie wszystko poszło jak po maśle. Polacy wciąż oczekują państwa dobrze zorganizowanego i sprawiedliwego!!! Upraszczając: „kapitalizmu z ludzką twarzą”.

Dzisiejsi opozycjoniści nie łudźcie się. Polska nigdy już nie będzie taka sama jak za poprzednich rządów.

Naturalnie, samo rozbicie systemu nie spowoduje „raju na ziemi”. Teraz należy zbudować nowoczesne państwo, które nie hamowałoby ludzkiej energii do działania, ku własnemu i ogólnemu pożytkowi, ale także by było przyjazne dla obywatela, niezależnie od zajmowanego przezeń pozycji społecznej i ekonomicznej. Nie wszystko dało się przez 5 lat zreformować, ale przynajmniej wydaje się, iż dzisiejsza władza widzi rzeczywiste problemy i o nich mówi. Wiele obszarów jest do poprawki w naszym państwie. Co ciekawe dzisiaj prym w krytykowaniu wszystkiego wiodą ci, którzy do niedawna mieli przemożny wpływ na kształt państwa, obsady państwowych stanowisk, działanie podległych instytucji itd. Zamienili różowe okulary na czarne, prawie nieprzezroczyste. Może już coraz mniej widzą…

Ps. „Chorego systemu nie ma szans uzdrowić ktoś, kto w nim wyrósł, kto nim oddycha, kto mówi jego językiem” (z manifestu pewnego kandydata na prezydenta)
Ps. Oczywiście teraz pandemia zmienia niemal wszystko, ale dla liberałów nie będzie to dobry czas.


piątek, 1 maja 2020

Brak zaufania

Czy brak zaufania to największy problem polskiego społeczeństwa?”

Wzywałem bardzo wyraźnie, byśmy odbudowywali elementarne zaufanie - mówił niedawno wicepremier Janusz Piechociński o swoim spotkaniu z przedsiębiorcami. Nie tylko w biznesie potrzebujemy w Polsce odbudowy zaufania. Jednak jak ufać, skoro co chwilę dowiadujemy się, że ktoś nas oszukuje? Zaufanie to ryzyko, jednak przykłady wielu krajów pokazują, że opłaca się je podejmować. O chronicznym braku zaufania, czyli jednym z największych problemów, który trapi nasze społeczeństwo.
"Zaufanie to zakład podejmowany na temat niepewnych, przyszłych działań innych ludzi" - taką definicję przyjmuje w swojej książce o zaufaniu prof. Piotr Sztompka. To jasne - ufając, ryzykujemy. Czy warto być hazardzistą?
To, że w Polsce nie ufamy politykom, nikogo nie dziwi. Jednak warto popatrzeć na porównanie, które dostarczył tegoroczny Europejski Sondaż Społeczny. W rankingu zaufania między ludźmi wyprzedzamy tylko Bułgarię, Cypr i Słowację. Przegoniła nas Portugalia, która jeszcze niedawno plasowała się niżej niż Polska.
Pięć pierwszych miejsc w rankingu też nie powinno być zaskakujących. Monopol na zaufanie w Europie ma Skandynawia. Liderem jest Dania. Obywatele tego kraju, odpowiadając na trzy pytania, ocenili ogólnie poziom zaufania na 20,5 punktów. Maksymalna ilość punktów do zdobycia wynosiła 30. Tuż za Danią uplasowała się Norwegia (19,7 pkt.), Finlandia (19,3), Szwecja (19,1) i Islandia (19). W Polsce ten wskaźnik wynosi 12,8. Różnica rzuca się w oczy.
Nieunikniony koszt transformacji
Przyczynę fatalnego poziomu legitymizacji władzy nie tylko w Polsce, ale szerzej, w krajach postkomunistycznych, wyjaśniał niedawno "Gazecie Wyborczej" prof. Henryk Domański z Polskiej Akademii Nauk. Według niego, chodzi o "nieunikniony koszt szybkiego przejścia od autorytaryzmu do demokracji". Swoją cegiełkę dołożyła Fundacja Bertelsmanna. Według badań tej instytucji, kraje byłego bloku komunistycznego powinny się wstydzić za swój dramatycznie niski poziom odpowiedzialności za innych i gotowość pomocy drugiemu.
Na inny aspekt, ściśle związany z naszą historią, zwracała uwagę Hanna Arendt. Autorka słynnej pracy pt. "Korzenie totalitaryzmu" podkreślała, że taki ustrój ma szansę na sukces tylko w zatomizowanym społeczeństwie. To dlatego czy to naziści, czy sowieci w ZSRR nie dążyli do budowy zaufania pomiędzy obywatelami swoich krajów.
Kilka lat temu w Gdańsku na problem braku zaufania zwracał uwagę Francis Fukuyama. - Kraje postkomunistyczne często borykają się obecnie z problemem deficytu wzajemnego zaufania obywateli do siebie oraz deficytem zaufania obywateli do władzy - mówił słynny naukowiec podczas konferencji "Europa i świat 30 lat po zwycięstwie polskiej Solidarności". Fukuyama nie pierwszy raz wspominał zresztą o roli zaufania w rozwoju społeczeństw. W książce pt. "Zaufanie. Kapitał społeczny a droga do dobrobytu" wskazuje wyraźnie, że zaufanie w społeczeństwie to najważniejsza cecha kulturowa, która oddziałuje na udane związki ekonomiczne. A tym samym sprzyja bogaceniu się społeczeństw.
Jeśli ktoś nie wierzy, że zaufanie przekłada się na sukcesy ekonomiczne, warto zajrzeć do najnowszego badania udostępnionego przez Światowe Forum Ekonomiczne. W "dziesiątce" krajów z największym kapitałem społecznym jest Finlandia, Szwecja, Norwegia i Dania. Stawce przewodzi Szwajcaria - również zawsze wysoko sytuowana w rankingach zaufania.
Dlaczego Polacy nie ufają politykom?
Osoby, które sprawują władze w Polsce, widywane są przez nas bardzo często w negatywnym kontekście. Czarę goryczy przelały w ostatnim miesiącu nagrania, które opublikował tygodnik "Wprost".
Po ujawnieniu rozmów nagranych w warszawskiej restauracji Sowa&Przyjaciele właśnie o utracone zaufanie bał się najbardziej były minister w rządzie Donalda Tuska, Michał Boni.
To właśnie on jeszcze jako Szef Zespołu Doradców Strategicznych Premiera był odpowiedzialny za raport "Polska 2030", który wskazywał znaczenie kapitału społecznego w rozwoju kraju. Niestety, przygotowany dokument nie stał się później wyznacznikiem dla rządu.
Czy mamy szansę na powstanie kultury zaufania w Polsce?
Jednym z pięciu warunków sprzyjających powstaniu kultury zaufania, które wyróżnia prof. Piotr Sztompka, jest odpowiedzialność ludzi i instytucji za swoje działania. Czy tak jest w Polsce? Zapewne większość Polaków odpowiedziałoby przecząco. Głos na ten temat zabrał m.in. Jerzy Hausner. Były wicepremier w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" odpowiadał na pytania związane z podsłuchaną rozmową Bartłomieja Sienkiewicza i Marka Belki. - Dzisiaj odpowiedzialność to zapewne jedno z najczęściej odmienianych słów. Ale odmienia się tylko słowo, a zrozumienie jego sensu jest żadne - mówił Pawłowi Reszce. Jak dodał, "to ciągła gra w przerzucanie się odpowiedzialnością (...) ucieczka do odpowiedzialności, która staje się systemową nieodpowiedzialnością. To największa choroba naszego państwa."
Spójrzmy na pozostałe cztery warunki. Pierwszy to porządek normatywny. Tu można się zgodzić, że względnie ten warunek jest w Polsce spełniany. Mamy stabilną konstytucję regulującą działania władz państwowych, precyzyjny podział jednostek samorządu terytorialnego i niezależne i niezawisłe sądownictwo, które nie raz udowodniło, że nie po drodze mu z politycznymi interesami różnych rządów. Drugi to trwałość porządku społecznego. Czy 25 lat ucierania się demokracji można za taki uznać? Wielu miałoby wątpliwość.
Kolejny czynnik to przejrzystość organizacji społecznych. Jaka jest ogólna opinia? Negatywna. Sztompka wymienia również "swojskość otoczenia", co za Anthonym Giddensem przedstawia jako "główny wątek zaufania". Ale czy nawet w swojskim otoczeniu częściej stawiamy sąsiadowi piwo, czy stawiamy płot między podwórkami? Ostatnio modne są nawet mury na osiedlach. Częściej żyjemy jak Kargul z Pawlakiem. Pełni podejrzliwości.
Jak więc zwiększać poziom zaufania społecznego w Polsce? Kluczową rolę musi tu odgrywać edukacja. Praca w grupach (zmieniających się!), która wytwarza więzy i zmusza do zaufania. Zmusza nie proceduralnie. To sytuacja jest czynnikiem wytwarzającym to ryzykowne zachowanie, jakim jest zaufanie.
To, że jakość życia i poczucie pomyślności są ściśle związane z występowaniem uogólnionego zaufania, udowodnił również w swoich badaniach amerykański politolog Ronald Inglehart. O co więc powinniśmy walczyć w pierwszej kolejności? Jak mówił w rozmowie z Onetem prof. Piotr Sztompka, należy jednocześnie dążyć do rozwoju w tych dwóch kierunkach jednocześnie.
25 lat nieufności?
W ciągu ostatniego ćwierćwiecza Polacy, czy to Ci ze szczytów władzy, czy zwykli obywatele mieli wiele okazji pokazania braku zaufania do siebie.
W 1993 roku wybory wygrał Sojusz Lewicy Demokratycznej. Cztery lata po miażdżącym sukcesie "Solidarności" do władzy doszła partia reprezentująca dawny ustrój. SLD uzyskało 20 proc. głosów. Drugie miejsce z 15 proc. zajęło Polskie Stronnictwo Ludowe, które też przecież nie wywodziło się z opozycji demokratycznej. Dopiero na trzecim miejscu z 10 procentami głosów uplasowała się Unia Demokratyczna.
"Trudno się dziwić, że Polacy byli zdezorientowani. SLD zostało wywindowane na szczyty popularności w 1993 roku dlatego, że było ostoją stabilności. W tym paradoksie pierwszych lat po komunizmie znów byliśmy prekursorami." - mówił w wywiadzie dla kwartalnika "Instytut Idei" prof. Edmund Wnuk Lipiński.
Specjalnie z okazji 25 lat częściowo wolnych wyborów parlamentarnych, które uznaje się za symboliczny koniec ustroju komunistycznego w Polsce, CBOS opublikował badanie, które pokazywało zaufanie do instytucji. Wynika z niego, że najwięcej badanych ufa wojsku (74 proc.) oraz policji (71 proc.). Co ciekawe, większym zaufaniem niż władze krajowe darzone są instytucje Unii Europejskiej oraz NATO (68 proc. wskazań ufności). Polskiej władzy ustawodawczej i wykonawczej ufa tylko 34 proc. respondentów.
Najmniej badanych ufa partiom politycznym - 17 proc. Nic dziwnego, skoro codziennie słyszymy o kolejnych kłótniach i wybrykach naszych wybrańców. Aż 35 proc. badanych nie znajduje partii, która wyrażałaby ich poglądy.
Nieufność w Polsce Anno Domini 2014
Niedawny sukces partii Janusza Korwin-Mikkego również można oceniać jako przejaw braku zaufania do klasy politycznej. Warto zadać sobie pytanie, czy przegraną po wyborach do Parlamentu Europejskiego nie okazała się cała klasa polityczna.
Politycy tak krytykujący dzisiaj Nową Prawicę oraz samego jej lidera powinni się zastanowić, co takiego się stało, że wyborcy do głosu dopuścili osobę, która bez ogródek parlamentarne partie nazywa bandą złodziei. Kwestią otwartą jest odpowiedź głównych sił politycznych na policzek wymierzony im nie przez Janusza Korwin-Mikkego, ale przez wyborców.
Zjawisko braku zaufania działa w Polsce wielokierunkowo
Wiele zostało już powiedziane na temat legitymizacji władzy. Niewiele mówi się jednak na temat zaufania władzy do społeczeństwa. Nie tylko obywatele nie ufają władzy. Również władza nie ufa obywatelom. Czy dlatego, że boi się obywatelskiego zaangażowania, które mogłoby rozbić zabetonowany układ partyjny?
Błędne koło nieufności
Społeczeństwo widzi, że władza nie dotrzymuje wyborczych obietnic. Coraz częściej po wyborach słyszymy tłumaczenia: "kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami". Pytanie: jakimi? Gdzie są zapisane? To błędne koło nieufności.
  1. Wielu Polaków nie płaci podatków, czy w inny sposób oszukuje państwo, bo nie widzi sensownie wydawanych pieniędzy.
  2. Pieniądze często wydawane są nieracjonalnie, bo tak każe przepis w ustawie o zamówieniach publicznych (przykładem może być tutaj konieczność wyboru najtańszego oferenta).
  3. Ustawa o zamówieniach publicznych jest tak skonstruowana, ponieważ brakuje zaufania, że dyrektor departamentu nie da zlecenia swojemu szwagrowi.
  4. A zlecenia dla szwagra Polacy dają, ponieważ, jak wspominał w wywiadzie dla portalu Onet Janusz Czapiński, cechuje nas patologiczny indywidualizm w wymiarze rodzinnym.
O co chodzi? Konkurujemy niczym włoskie klany z innymi rodzinami, sąsiadami, znajomymi. Zwycięstwo sprawia nam satysfakcję.
Zaufanie do polityków (a raczej jego deficyt) to jedno. Niektórzy naukowcy nie przeceniają wagi tego zjawiska. Jednym z nich jest Russel Hardin, politolog z uniwersytetu w Nowym Yorku, który zaznacza, że brak zaufania do władzy nie jest zjawiskiem nowym i nie należy przeceniać wagi tego procesu współcześnie. Martwi jednak brak zaufania Polaków do Polaków. "Przez 20 lat, od kiedy bada się w Polsce kapitał społeczny, nie posunęliśmy się ani o krok do przodu" - mówił w wywiadzie dla tygodnika "Polityka" Janusz Czapiński.
Badania naukowców i nasze osobiste doświadczenie wskazuje, że kapitał społeczny jest takim dobrem, które się mnoży, jeśli się je dzieli. Nieufność skutkuje z kolei nadmierną kontrolą, rosnącymi kosztami działania w społeczeństwie (koszty transakcyjne) i pomnażaniem braku zaufania.
"Kto nigdy nie ufa, będzie oszukany"
W cytowanej w polskich mediach już wielokrotnie "Diagnozie społecznej 2013" prof. Janusza Czapińskiego można przeczytać, że od ostatniego badania spadły "niezmiennie niskie od początku transformacji i jedne z najniższych w Europie wskaźniki uogólnionego zaufania, aktywności obywatelskiej, pracy na rzecz społeczności lokalnej i skłonności do zrzeszania się".
To kluczowe składniki silnej demokracji i społeczeństwa obywatelskiego. Dlaczego? "Nie trzeba dużej wyobraźni, że ten samonapędzający się proces powstawania spirali nieufności prowadzi do destrukcji społeczeństwa" - tłumaczy w swojej pracy prof. Piotr Sztompka.
"Doświadczenie dowiodło, że kto nigdy nie ufa, będzie oszukany". To nie są słowa żadnego współczesnego filozofa. Autorem tych słów jest Leonardo da Vinci. Żaden z cytowanych przeze mnie socjologów czy politologów nie odkrył niczego nowego. Jednak społeczeństwa cały czas uczą się na nowo zaufania. Bo trudno je zbudować, lecz niestety bardzo łatwo zniszczyć.
Jak tłumaczy prof. Janusz Czapiński, w krajach słabiej rozwiniętych, decydująca przesłanką wzrostu gospodarczego jest kapitał ludzki. Po wejściu do grona państw wysokorozwiniętych - do którego Polska aspiruje - kluczowy jest kapitał społeczny.
- Powstaje pytanie, czy jest możliwy dalszy rozwój Polski - po ewentualnym przekroczeniu progu krajów rozwiniętych - przy obecnym poziomie kapitału społecznego? Nie jest możliwy - mówił Czapiński podczas sejmowej debaty pod koniec 2012 roku. - Nie przy obecnym poziomie awersji do współpracy, wzajemnej nieufności we wszystkich środowiskach. Ta nieufność panuje we wszystkich grupach społecznych. Ona bije z telewizora - dodał.
Wydaje się, że od tego czasu niewiele się zmieniło. Sporo więc pracy przed nami. 

I faktycznie! 
/fragmenty tekstu z 2014 r. , źródło: Onet.pl/ - wytłuszczenia moje

środa, 8 kwietnia 2020

Sprawiedliwość po…

Obecnie na hebrońskiej starówce ulokowano posterunek palestyńskiej policji, która nie ma zezwolenia na noszenie broni i uniformów. Funkcjonariuszy nazywa się miejskimi inspektorami, a ich siedziba mieści się przy wojskowej placówce po przeciwnej stronie ulicy. Pewnego dnia wybrałem się do komisariatu: nagle zauważyłem, że izraelski żołnierz stojący na dachu wojskowego budynku zaczął rzucać kamieniami w stronę posterunku i wybił kilka okiem. Gdy wciąż byłem w środku, żołnierze izraelskiej jednostki wojskowej weszli do budynku i zatrzymali wszystkich policjantów, zabrali ich na ulicę i ustawili w szeregu. Skinęli na żołnierza, który rzucał kamieniami z dachu i zapytali: „który z nich rzucał w ciebie kamieniami?”. Żołnierz wskazał na dwóch przypadkowych ludzi. Aresztowano ich.”
/fragment z książki: A.Boniecki „W Ziemi Świętej”/

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

niedziela, 23 lutego 2020

Sentencja.20

Praca jest nie tylko miejscem zarabiania pieniędzy, ale także centralną wartością społeczną, przestrzenią i mechanizmem tworzenia wspólnoty, doświadczenia kultury demokratycznej – albo jej zaprzeczenia. Jeśli miliony pracujących doświadczają dziś folwarcznych relacji, nie dziwmy się kryzysowi demokracji w Polsce, w Europie czy na świecie.

/z programu kandydata na prezydenta/
Lepiej późno niż wcale, bo „mądrość” ta spóźniona o co najmniej 3 dekady...

sobota, 22 lutego 2020

Przecena słów

Zauważyłem, iż teraz wszystkie nagłówki prasowe niezależnie z lewa czy z prawa zaczynają się od słów: szokujące, przerażające, haniebne, skandaliczne, prawdziwa burza, lawina... A potem z treści wynika, iż chodzi o jakieś głupstwo, czyjąś niefortunną wypowiedź, jakiś nieistotny gest. Często osoby szerzej nieznanej, choć przynależnej do „swoich” lub „obcych”. Czepianie się jednej strony drugiej, do wszystkiego co ona zrobi czy powie... 

Myślący rodak ma już tego dość. Może przestanie to, wyrażam nadzieję, i szersze masy ekscytować. Osobiście omijam takie nagłówki i proponuję wszystkim tak postępować. Po prostu nie czytać tych rewelacyjnych doniesień. Może powoli stanie się tak, iż wypowiedziane słowo nabierze właściwego sensu.

Ps. To samo zjawisko histerycznej przesady widzę przy omawianiu wydarzeń kulturalnych. Teraz - gdzieś od II dekad - wszystko jest zjawiskowe, genialne, prorocze, nowatorskie. 
 
Dajesz się w końcu skusić, idziesz na przedstawienie/koncert i (zbyt) często stwierdzasz, że tylko wydałeś pieniądze…

Ps. Czy już nie ma wiarygodnej publicystyki? A gdzie się podziała niezależna krytyka? Czy wszystko musi być sponsorowane?



czwartek, 30 stycznia 2020

A można tak:

Jokamiehenoikeus to dosłownie „prawo każdego człowieka”, gwarantujące wszystkim równy dostęp do natury i korzystanie z jej zasobów. Oznacza to, że każdy, może bezpłatnie wędrować po lasach, jeździć na nartach lub rowerem, zbierać owoce runa leśnego. Łowić ryby, a nawet rozbijać namiot. Oczywiście, NALEŻY PRZESTRZEGAĆ PRZY TYM ZASAD. Czyli nie wolno śmiecić, hałasować, przeszkadzać zwierzętom, niszczyć przyrody i rozbijać namiotu zbyt blisko zabudowań.
To prawo jest interesujące również z innego względu, otóż dotyczy ono lasów prywatnych żadna specjalna zgoda właściciela na przebywanie na terenie lasu nie jest potrzebna. Regulacje te obowiązują wszystkich, nie tylko Finów.

/z książki: A. Michta-Juntunen, "Finlandia"/


poniedziałek, 13 stycznia 2020

Ciekawe i na czasie

Ususzyłam dwa kaktusy.
– To rzeczywiście osiągnięcie.

Źle wyliczyłam, ile to jest „mało wody”. Ale mam moralnego kaca. Czy to rzeczywiście jest temat do rachunku sumienia?
– Kaktusy umarły, więc jakieś życie zostało zniszczone. Papież Franciszek zwraca uwagę, że cały kryzys ekologiczny ma źródło właśnie w braku szacunku dla życia. Chodzi zarówno o życie ludzkie, jak i życie zwierząt czy roślin. Brak poszanowania życia rozprzestrzenia się na wszystkie nasze postawy i relacje.

Często ludzie zaangażowani ekologicznie słyszą, że „troszczą się o bezdomne psy, a są za zabijaniem dzieci”. Mamy czasem w Kościele do czynienia z postawami mało przychylnymi ekologii, z szukaniem w niej duchowych zagrożeń, ewentualnie z popularnym dziś zarzutem „lewactwa”.
– Wypadałoby najpierw zapytać, dlaczego akurat te „lewackie” ruchy zajęły się kwestią ekologii? Bo nikt inny tego na czas nie zrobił! Podobnie było z kwestią robotniczą w XIX w. Były zgromadzenia czy zakony, które opiekowały się ludźmi w biedzie, ale oficjalnie Kościół jako instytucja nie przejawiał nimi większego zainteresowania. Zaopiekowali się więc nimi socjaliści, którzy zauważyli zmianę w społeczeństwie, jaka dokonała się przez uprzemysłowienie i kapitalizm. Kościół dopiero pod koniec XIX w. zaczął włączać tę kwestię do refleksji teologicznej. Podobnie było z ekologią. Kościół za późno zauważył potrzebę zaopiekowania się tym obszarem, więc zajęli się tym inni, często mu wrodzy. To opóźnienie tłumaczone jest tym, że Kościół musi przyglądać się nowym sprawom i je mądrze rozeznawać. W tym przypadku okazało się, że może być za późno, a teraz musimy sobie wywalczać miejsce wśród innych i przekonywać, że chrześcijańskie myślenie o ekologii jest głęboko zakorzenione w wierze i Biblii.

Czyli ekologia może być chrześcijańska?
– Po wypowiedziach Jana Pawła II, Benedykta i teraz papieża Franciszka zaczynamy rozumieć, że jest ona wręcz w centrum naszej wiary. Kościół przez długi czas kładł akcent na człowieka, na jego niepowtarzalność i godność. Ten temat, ważny w kontekście społeczno-politycznych przemian XX w., zajmował tak dużo energii, że inne zeszły na drugi plan. Niektóre ruchy ekologiczne deprecjonowały niepowtarzalność i unikalność człowieka pośród przyrody i uważały, że szacunek do niej odzyskamy dopiero wówczas, gdy osłabimy pozycję człowieka. To też sprawiało, że Kościół był ostrożny. Papież Franciszek w Laudato si’ pokazał, że można budować chrześcijańską naukę o człowieku, chrześcijańską antropologię, nie stawiając go jednocześnie w centrum świata. Prawdą jest, że człowiek jest stworzeniem szczególnym – ale prawdą jest również, że pozostaje on w wielorakich związkach z tym, co go otacza, w sieci relacji z innymi ludźmi i z przyrodą. Jeśli chce siebie właściwie rozumieć i działać, musi tę swoją zależność od otoczenia odkryć i uszanować.

Czyli chrześcijańska ekologia jest ekologią relacji i więzi? Nie mieliśmy czasem nad światem panować? „Czynić sobie ziemię poddaną”?
– Panowanie również jest relacją. Gdy chcemy być panami, przyznajemy, że potrzebujemy czegoś, czego sami nie mamy i chcemy to wziąć od drugiego. To bardzo prymitywna forma przyznania, że nie jesteśmy samowystarczalni. Oczywiście takie wyzyskujące panowanie jest naznaczone fundamentalnym złem, wynika z serca zranionego grzechem. Takie relacje niszczą całego człowieka.

Jak w takim razie prawidłowo rozumieć to biblijne „panowanie”?
– Papież Franciszek podkreśla, że nie jesteśmy właścicielami, co raczej dzierżawcami. To, co dostaliśmy, nie jest nasze. Nie możemy przecież uważać za swoją własność tego, co należy do Boga! Problemem ekologicznym jest to, że zapominamy o Bogu jako Stworzycielu i o tym, że cała pierwotna relacja świata jest relacją najpierw do Niego, nie do nas. To On świat stworzył, On wpisał w niego prawa, które nim rządzą, Chrystus przyjął na siebie materialność tego świata i ją uświęcił. Ostatecznym celem świata nie jest służyć człowiekowi, ale zostać przemienionym w Bogu.

Dzierżawa oznacza troskę, ale i szacunek. Zastanawiam się, czy nie można w tym przesadzić? Ludzie zakochani w swoich psach ubierają je w markowe kubraczki albo wprowadzają im dietę wegetariańską.
– Tu trzeba zapytać, o co nam w relacji do zwierzęcia chodzi? Czy pies potrzebuje ubrań? Czy dieta wegetariańska mu służy? To wygląda raczej na próbę zagarnięcia stworzenia dla siebie, troskę nie ze względu na jego dobro, ale moje dobre samopoczucie i spełnienie moich potrzeb. Dużo jest też w tym antropomorfizacji zwierząt. Wymyślamy, co ono może czuć, traktujemy, jakby było trochę innym człowiekiem. Zwierzęta są szczególnymi bytami, mają swoje uwarunkowania, swoje prawa rozwoju, swoje potrzeby i zależności. One wymagają najpierw rozpoznania, a potem uznania i uszanowania przez człowieka. Tu znów trzeba uważać, żeby nie ulec pokusie patriarchalnego panowania: „Ja wiem lepiej, czego i w jaki sposób ci potrzeba”. Papieże zauważają, że w relacji do stworzenia potrzebne jest wejście w tajemnicę. Rozwój nauk przyrodniczych sprawił, że może się nam wydawać, że już rozumiemy zwierzęta czy ziemię. Nie rozumiemy. Pozostaje w nich tajemnica, która ze swej natury wymaga od nas pokory.

Mówi się dzisiaj o „grzechu ekologicznym”. Na czym on polega?
– Dla mnie odpowiedź jest prosta: na egoizmie. Grzech ekologiczny to szukanie siebie, swoich korzyści, zysku, zachłanne zagarnianie dla siebie stworzenia, które jest dla wszystkich, także przyszłych pokoleń. Grzech pierworodny sprawił, że nasze serce skupiło się na samym sobie – i w ten sposób stało się źródłem wszystkich grzechów uczynkowych. Przejawia się to w relacjach z samym sobą, z Bogiem, ale też z przyrodą. Przejawia się na poziomie indywidualnym, ale i grup społecznych czy całej ludzkości. Jan Paweł II będzie tu mówił o strukturach grzechu. Pojawiają się one wszędzie tam, gdzie człowiek walczy o interesy swojej grupy społecznej, inne traktując jak konkurencję w walce o ograniczone zasoby, i tworzy oraz legitymizuje struktury zabezpieczające te interesy.

Czy nie za często próbujemy w kwestiach tego grzechu mówić raczej o odpowiedzialności zbiorowej niż indywidualnej?
– Tu jedna i druga płaszczyzna jest równie ważna. Potrzebne są mocne ruchy społeczne, które będą wywierać presję na rządy, korporacje czy firmy komercyjne. Papież Benedykt mówił, że zakupy są kwestią moralną: jeśli wydaję pieniądze, powinienem wiedzieć, jakie wartości firma szanuje, a jakie odrzuca. Żeby zmienił się rynek i sprzedawane produkty były etyczne, potrzeba działania dużych grup. Działanie indywidualne również są ważne. Często jednak szukamy wymówek, żeby czegoś nie robić, żeby się nie ograniczać, nie musieć przezwyciężać siebie: bo to kosztuje, wymaga wysiłku, motywacji, czasu, przemyślenia, pieniędzy. W przypadku ochrony środowiska naturalnego jest to wszystko szczególnie trudne, bo indywidualna osoba często nie ma wsparcia otoczenia, kultury, mediów, Kościoła.

Przeciwnicy eko-regulacji i zwolennicy bardziej zdecydowanego panowania nad przyrodą będą mówić, że robią to dla dobra człowieka, który jest ważniejszy od zwierząt czy drzew. Jeśli trzeba wybierać, to co jest pierwsze: człowiek czy natura?
– Tu trzeba postawić więcej pytań. Komu naprawdę służą podejmowane działania? Jeśli wycinamy kawałek lasu, żeby zbudować osiedle, to dla kogo to robimy? Dla bogatych ludzi, którzy mają taki kaprys – czy dla ubogich, którzy nie mają się gdzie podziać? Budujemy asfaltową drogę w puszczy: która grupa społeczna na tym skorzysta, a która straci? Kto poniesie tego koszty, nawet w dalekiej perspektywie? To są zwykle skomplikowane kwestie, bo na zapleczu rozgrywa się mnóstwo interesów społecznych, politycznych i finansowych. Idealnie byłoby, gdyby ludzie mający owe interesy potrafili szczerze odkryć przed sobą nawzajem, o co im chodzi, skonfrontować to z celami innych i zobaczyć, który interes jest słuszny i niesie ze sobą większe dobro. Dlatego jeśli chodzi o kwestie ekologiczne, trzeba je drążyć. Chodzi przecież nie tylko o interesy człowieka, ale i o interesy przyrody, o więzi między organizmami, o to, czy po wybudowaniu drogi zwierzęta będą miały na przykład dostęp do wody albo będę mogły swobodnie polować. Wszystko tu ma znaczenie.

Nie ma Ksiądz wrażenia, że jednak za mało mówi się o moralności ekologii? Nigdy w życiu nie słyszałam nie tylko rekolekcji, ale nawet zwykłego kazania na ten temat…
– Są pewne próby, może jeszcze niszowe. Zacząć by pewnie trzeba od seminariów duchownych, żeby przyszłym księżom dać pewną wrażliwość, pojęcia, narzędzia. W niektórych krajach jest już rozwijana ekoteologia. Ale proszę pamiętać, że papież Franciszek mówi o ekologii nie jako części teologii, ale katolickiej nauki społecznej. Dla niego jest ona związana z troską o ubogich – a ubogimi są nie tylko ludzie, ale też przyroda. W ostatnich dwustu-trzystu latach zaszła ogromna transformacja. Kiedyś natura była czymś potężnym, co człowieka przerastało. Dziś to my ją przerośliśmy. Nauczyliśmy się nią manipulować i sterować, rozumiemy jej mechanizmy i nie ona nam zagraża, ale my jej. Tylko kraje słabo rozwinięte cywilizacyjnie wciąż odczuwają swoją zależność od przyrody. My przypominamy sobie o niej wtedy, gdy przychodzi jakiś kataklizm. I oskarżamy o to Boga, zamiast widzieć, że wynika on często z naszej współzależności ze światem natury i naszej w nią ingerencji. Z braku właściwej opieki nad ubogą przyrodą.

Czy człowiek powinien się czuć winnym zmian klimatycznych?
– Zmiany klimatyczne w dużej mierze dokonują się naturalnie i czynnik ludzki jest tylko jednym z wielu, jakie na to wpływają. W ostatnich stuleciach staje się on coraz bardziej znaczący. Niezależnie jednak od tego, jakie dane przyniosą nam naukowe badania, powinniśmy zmienić nasz stosunek do świata. To nie jest kwestia badań: to po prostu niemoralne, żeby niszczyć powietrze, którym oddychają nasi bracia i siostry, żeby zanieczyszczać wodę, która piją inni ludzie i zwierzęta, żeby gromadzić toksyczne odpady czy wycinać lasy. Świat jest dobrem wspólnym i inny też potrzebuje z tego dobra korzystać, i teraz, i w przyszłości. Jeśli tego nie uznaję, jestem skrajnym egoistą, który wręcz zaprzecza istnieniu drugiego.

Rodzice i dziadkowie nie wybaczą mi, jeśli na koniec nie zadam pytania, które stawiają wszystkie dzieci: czy zwierzęta idą z nami do nieba?
– Przecież Jezus nie umarł na krzyżu wyłącznie za człowieka – umarł za całe stworzenie! Dzieło zbawienia jest kontynuacją dzieła stworzenia. Myślenie, że Jezus miałby umierać tylko za człowieka, byłoby bardzo wykluczające i sugerujące, że jako byt jest on niezależny od innych. Jeśli człowieka nie można zrozumieć inaczej, jak tylko w relacjach z drugim człowiekiem i w relacjach z całym stworzeniem, to jak Boże zbawienie miałoby wyrywać go z tej sieci relacji i izolować od tego, co go uformowało?
/rozmowa Moniki Białkowskiej z jezuitą Jackiem Poznańskim (Przewodnik Katolicki nr 48/19)/