Lata dziewięćdziesiąte
to u Brytyjczyków okres refleksji nad sensem nadmiernego liberalizmu
wobec zbrodniarzy. „Przychodzimy by zwalczać przestępczość i
powody przestępczości” – głosi Nowa Partia Pracy, sugerując,
iż wzrost przestępczości to skutek lat taczeryzmu, zaniku
solidarności społecznej i pojawiania się coraz to nowych zastępów
„podklas” – grupy społecznej ludzi skazanych na wieczne
bezrobocie i brak szans życiowych. Jednak wielu Brytyjczyków
uważało, że na początek należy się wziąć za zbrodniarzy, a
dopiero potem wypominać społeczeństwu brak solidarności.
Brytyjczycy widzieli zbyt wiele przejawów uległości wobec
przestępców, wahadło dobrej woli władzy za bardzo przechylało
się w stronę winowajcy, traktując go niemal na równi z ofiarą.
Społeczeństwo odczytało tę sytuację jako zagrożenie dla
najbardziej podstawowych wartości i zasad, wśród których mieści
się również przekonanie, że zbrodnia powinna pociągać za sobą
karę…
W świecie w którym
rzadko kto wierzy, że życie człowieka jest czymś więcej niż
siedemdziesięcioletnim mrugnięciem wieczności, łatwo było
zwariować na punkcie młodości i własnego ciała.
Siedmioletnie dziewczynki
cierpiące na bulimię i czterdziestoletni zdrowi mężczyźni
chirurgicznie likwidujący tkankę tłuszczową to codzienność
ludzkości przerażonej nieuchronną śmiercią. Sala gimnastyczna, w
której ludzie przywaleni żelastwem wydają z siebie zwierzęce
stęknięcia, porównują zawistnie brzuchy i szerokość łydek,
przejmowała rolę kaplicy. Skoro wszyscy podążamy w przepaść
niebytu, to co innego nam pozostaje, jeśli nie religijna ucieczka w
cielesność, która z natury rzeczy musi kiedyś przerodzić się w
koszmar rozkładu i jałową medytację nad absurdem życia.
/fragmenty książki Dariusza Rosiaka, „Oblicza Wielkiej Brytanii”, 2018/