Od jakiegoś czasu – dobrej dekady – w
naszym kraju „siły postępu” usiłują w imię wolności wmówić nam, iż
powinniśmy pozbyć się wszystkich więzów i zewnętrznych ograniczeń,
których zadaniem – jak można domniemywać – jest tylko utrzymywanie
społeczeństwa w permanentnym zniewoleniu. Nie tylko oni głoszą konieczność
zerwania z religią, w której wychowali nas nasi ojcowie (dziadkowie),
ale dobrze byłoby przekraczać wszelkie granice i bariery, jako zupełnie
niepotrzebne, a nawet szkodliwe. Zasady, normy, nakazy to tylko zbędny
balast hamujący przeżywanie życia beztrosko i w wiecznym (samo?)
zadowoleniu. Utrudniają bowiem zasadniczy cel i sens ludzkiej
egzystencji: własną samorealizację oraz używanie radości życia?
Brzmi to całkiem logicznie i przyjemnie
dla ucha (przecież to postulaty większej wolności i demokracji!). Tylko,
że jak każda ideologia i ta nie za bardzo sprawdza się w realnej
rzeczywistości. Gdyby te założenia były słuszne, to w ten sposób
wyzwolona jednostka przybierałaby formę niemalże anielską. Emanowałaby
dobrem, współczuciem, empatią, otwartością, ciekawością innych,
tolerancją na odmienne poglądy, braterstwem i solidarnością. He, he.
Pobożne życzenia :).
Czy sugeruję zatem, iż człowiek jest z
gruntu zły? Nic podobnego. W najgłębszej swojej warstwie, wierzę, każdy
jest dobry. Ale… Nie jest to takie proste. Samo postulowanie, co dzisiaj
obserwujemy, odrzucenia wszelkich zasad i norm społeczno-religijnych,
nie spowoduje ujawnienia się, niejako samo z siebie (wypisz, wymaluj
jakaś nowa koncepcja „niewidzialnej ręki rynku”) – ukrytego dobra.
O czym możemy się niestety codziennie naocznie przekonywać…
2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz