Ostatnio
w prasie (w GW!) przeczytałem ciekawą odpowiedź redaktora M. Samcika na
list czytelnika. Chodziło o nazywanie doradców bankowych –
„banksterami”.
Cytuję:
Ten człowiek nie jest zły, on po prostu wykonuje swoją pracę. Jest kontrolowany, sprawdzany, nagrywany, podsłuchiwany, szkolony, rozliczany z celów sprzedażowych.
Wpadł w machinę sprzedażową, która powoduje, że nie ma ani czasu, ani
możliwości, żeby porozmawiać z klientem o jego prawdziwych potrzebach,
doradzić mu rzeczywiście najlepsze rozwiązanie, odradzić rozwiązanie złe
albo odesłać z kwitkiem, jeśli wspólnie dojdą do wniosku, że w palecie
oferowanych przez bank rozwiązań nie ma tego najbardziej odpowiedniego.
Nie może powiedzieć klientowi: „Nie potrzebujesz tej karty, po co ci to
ubezpieczenie?”, bo może za to wylecieć z pracy. To, że ludzie mających
wiedze i chęć, żeby pomagać klientom, przerabia się na maszynki
sprzedażowe, jest zasługą dyrektorów, szefów pionów, członków zarządu.
Dużo
rozmawiałem z wysoko postawionymi menadżerami w bankach. Zawsze się
dziwią: „Dlaczego nazywa się nas w mediach banksterami? Przecież my
pomagamy klientom spełniać ich finansowe marzenia”.
Zwykle radzę im, żeby zatrudnili się tylko na jeden miesiąc jako szeregowi pracownicy banku, którym sami zarządzają. To powinno wystarczyć, żeby przestali zadawać takie pytania.
Zwykle radzę im, żeby zatrudnili się tylko na jeden miesiąc jako szeregowi pracownicy banku, którym sami zarządzają. To powinno wystarczyć, żeby przestali zadawać takie pytania.
2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz