niedziela, 15 października 2017

Brak odwagi cywilnej

Dzisiaj w radiowej Trójce odbyła się ciekawa audycja na temat braku reagowania przez nas na wyrządzone komuś zło.
Cena odwagi cywilnej wzrosła z kilku powodów. Po pierwsze, z braku wiary, że ktoś z obecnych (np. w przypadku komunikacji – inny pasażer) przyjdzie mi z pomocą. Po drugie, z braku wiary, że w razie czego służby państwowe podejmą zdecydowane i niezwłoczne działania przychodząc mi na ratunek.
Drążąc sprawę na własną ręke, a opieram się jedynie na podawanych przez media faktach, bariery braku reakcji moim zdaniem są następujace:
1. Poza dość naturalnym lękiem przed rozwydrzoną chałastrą, jest niepokój, iż w przypadku gdyby coś poszło nie tak – np. agresorzy od utarczki słownej przejdą do rękoczynów – potencjalny bohater, w przypadku zastosowania samoobrony, może narazić się na poważne kłopoty także ze strony organów państwa (patrz: sprawa z Lipna, gdy działający w obronie własnej starszy człowiek został sprawcą, a faktyczny sprawca rozboju – ofiarą).
2. Lęk, że nikt nie przyjdzie z pomocą wydaje się uzasadniony i powszechny (patrz: w biały dzień zabójstwo policjanta na oczach warszawiaków, za zwrócenie uwagi na chuligański wybryk). Teraz jakby każdy patrzył – z przerwami na czynione od święta dobroczynne akty – na czubek własnego nosa, jest zainteresowany wyłącznie sobą i swoimi sprawami, a „solidarność” tylko źle mu się kojarzy.  Ot wytwór nowoczesnego (czytaj: nieskażonego żadnymi wartościami) społeczeństwa? Co charakterystyczne, jeśli ktoś dzisiaj zwróci uwagę na zło, będzie to najprawdopodobniej osoba starsza – młody człowiek już wie, że mu się to nie opłaca. A może w demokracji po prostu Polak „dojrzał”?  I kieruje się bardziej rozumem, niż sercem? Nie wiem, tylko stawiam pytanie.
3. Niepokój wynikający z mizernego zaufania do państwa, iż w przypadku wystąpienia w obronie krzywdzonego, znajdę w aparacie państwowym i stosowanym prawie oparcie, a winni zostaną znalezieni i poddani karze, co ważne, adekwatnej do wyrządzonej krzywdy.
4. Niepokój związany z praktyką, jakby to określić najdelikatniej, nikogo nie urażając… Otóż, panuje powszechny pogląd (a może tylko w klasie niższej-średniej i niższej?), iż nasz aparat sprawiedliwości – hołdując najwyższym standardom – traktuje równo oprawcę i ofiarę, dopóki nie zbada sprawy, co średnio zajmuje mu 3 lata. Mają oni identyczne prawa, choć właściwie nie, bo znowu podobno – ponieważ nie czerpię tej wiedzy z autopsji (tylko z mediów), podejrzany lub jego adwokat mogą mieć dostęp do danych osobowych ofiary czy świadka (na odwrót już to niemożliwe…). A więc jest bardzo prawdopodobne, że jako ofiara lub świadek wkrótce natknę się w pobliżu mojego domu na sprawcę, który mi pomacha ręką, dając do zrozumienia, iż wie i pamięta…
Jednym słowem. W naszym kraju, aby efektywnie zareagować (a nie tylko rychło znaleźć się pod drzwiami szpitala – na marginesie: nie oznacza to jeszcze, iż zostanie się przyjętym) w podobnych sytuacjach, należy spełnić następujące warunki (poza niezbędnym, żeby ordynator pobliskiego szpitala był – choćby z facebooka – naszym znajomym):
  • być słusznej postury i znać co najmniej karate (w grę wchodzi pas brązowy lub wyżej), a najlepiej władać, znanym z filmów, „pakietem ninja”
  • mieć wśród dobrych znajomych uznanego prawnika, prokuratora lub wysokiego rangą oficera, właściwego dla miejsca zdarzenia, jednostki policji (wuj sędzia, też by się przydał)
  • mieć zasobny portfel, gdyby sprawca poczuł się znieważony i wytoczył przeciwko mnie powództwo cywilne
  • mieć za sobą media
Jeśli się powyższych warunków nie spełnia, racjonalne będzie zachować daleko idącą powściągliwość i roztropność. Mimo, iż tekst wyszedł mi lekki, za co  z góry przepraszam, jest to zjawisko bardzo niepokojące i może dotknąć każdego z nas! Na koniec można skonstatować, iż odwaga cywilna nigdy się specjalnie nie opłacała i zawsze wiązała z ryzykiem.
19-06-2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz