Dzisiaj w radiowej Trójce odbyła się ciekawa audycja na temat braku reagowania przez nas na wyrządzone komuś zło.
Cena odwagi cywilnej wzrosła z kilku
powodów. Po pierwsze, z braku wiary, że ktoś z obecnych (np. w przypadku
komunikacji – inny pasażer) przyjdzie mi z pomocą. Po drugie, z braku
wiary, że w razie czego służby państwowe podejmą zdecydowane i
niezwłoczne działania przychodząc mi na ratunek.
Drążąc sprawę na własną ręke, a opieram
się jedynie na podawanych przez media faktach, bariery braku reakcji
moim zdaniem są następujace:
1. Poza dość naturalnym lękiem przed
rozwydrzoną chałastrą, jest niepokój, iż w przypadku gdyby coś poszło
nie tak – np. agresorzy od utarczki słownej przejdą do rękoczynów –
potencjalny bohater, w przypadku zastosowania samoobrony, może narazić
się na poważne kłopoty także ze strony organów państwa (patrz: sprawa z
Lipna, gdy działający w obronie własnej starszy człowiek został sprawcą,
a faktyczny sprawca rozboju – ofiarą).
2. Lęk, że nikt nie przyjdzie z pomocą
wydaje się uzasadniony i powszechny (patrz: w biały dzień zabójstwo
policjanta na oczach warszawiaków, za zwrócenie uwagi na chuligański
wybryk). Teraz jakby każdy patrzył – z przerwami na czynione od święta
dobroczynne akty – na czubek własnego nosa, jest zainteresowany
wyłącznie sobą i swoimi sprawami, a „solidarność” tylko źle mu się
kojarzy. Ot wytwór nowoczesnego (czytaj: nieskażonego żadnymi
wartościami) społeczeństwa? Co charakterystyczne, jeśli ktoś dzisiaj
zwróci uwagę na zło, będzie to najprawdopodobniej osoba starsza – młody
człowiek już wie, że mu się to nie opłaca. A może w demokracji po prostu
Polak „dojrzał”? I kieruje się bardziej rozumem, niż sercem? Nie wiem,
tylko stawiam pytanie.
3. Niepokój wynikający z mizernego
zaufania do państwa, iż w przypadku wystąpienia w obronie krzywdzonego,
znajdę w aparacie państwowym i stosowanym prawie oparcie, a winni
zostaną znalezieni i poddani karze, co ważne, adekwatnej do wyrządzonej
krzywdy.
4. Niepokój związany z praktyką, jakby to
określić najdelikatniej, nikogo nie urażając… Otóż, panuje powszechny
pogląd (a może tylko w klasie niższej-średniej i niższej?), iż nasz
aparat sprawiedliwości – hołdując najwyższym standardom – traktuje równo
oprawcę i ofiarę, dopóki nie zbada sprawy, co średnio zajmuje mu 3
lata. Mają oni identyczne prawa, choć właściwie nie, bo znowu podobno –
ponieważ nie czerpię tej wiedzy z autopsji (tylko z mediów), podejrzany
lub jego adwokat mogą mieć dostęp do danych osobowych ofiary czy świadka
(na odwrót już to niemożliwe…). A więc jest bardzo prawdopodobne, że
jako ofiara lub świadek wkrótce natknę się w pobliżu mojego domu na
sprawcę, który mi pomacha ręką, dając do zrozumienia, iż wie i pamięta…
Jednym słowem. W naszym kraju, aby
efektywnie zareagować (a nie tylko rychło znaleźć się pod drzwiami
szpitala – na marginesie: nie oznacza to jeszcze, iż zostanie się
przyjętym) w podobnych sytuacjach, należy spełnić następujące warunki
(poza niezbędnym, żeby ordynator pobliskiego szpitala był – choćby z
facebooka – naszym znajomym):
- być słusznej postury i znać co najmniej karate (w grę wchodzi pas brązowy lub wyżej), a najlepiej władać, znanym z filmów, „pakietem ninja”
- mieć wśród dobrych znajomych uznanego prawnika, prokuratora lub wysokiego rangą oficera, właściwego dla miejsca zdarzenia, jednostki policji (wuj sędzia, też by się przydał)
- mieć zasobny portfel, gdyby sprawca poczuł się znieważony i wytoczył przeciwko mnie powództwo cywilne
- mieć za sobą media
Jeśli się powyższych warunków nie
spełnia, racjonalne będzie zachować daleko idącą powściągliwość i
roztropność. Mimo, iż tekst wyszedł mi lekki, za co z góry przepraszam,
jest to zjawisko bardzo niepokojące i może dotknąć każdego z nas! Na
koniec można skonstatować, iż odwaga cywilna nigdy się specjalnie nie
opłacała i zawsze wiązała z ryzykiem.
19-06-2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz