Po
1989 roku polska elita, w tym wielu przywódców „Solidarności”,
wkroczyła w nową epokę z przekonaniem, że ludzie pracy stali się
nowym wrogiem. Po pierwsze, były to postulaty minimalizujące wpływy
pracowników w miejscu pracy, jak zawarcie w ustawie o prywatyzacji
wymogu likwidacji rad pracowniczych, ograniczenia zakresu spraw,
które mogą być przedmiotem debaty między związkiem zawodowym a
kadrą zarządzającą. Po drugie, media nieustannie zalecały
poparcie, cierpliwość i przyzwolenie jako właściwe reakcje
emocjonalne na katastrofalną depresję gospodarcza, jaka nastąpiła
po 1989 roku. W relacjach prasowych o robotniczych protestach
przedstawiano działaczy jako irracjonalnych narwańców, a skargi z
powodu poczynań rządu interpretowano jako przejawy niezadowolenia,
którego adresatem był „naprawdę” dawny reżim, aktualnie
demontowany.
Ci
sami intelektualiści, którzy w 1980 roku wybielali robotników,
dziesięć lat później dokładali wszelkich starań, żeby
zaszargać ich imię. „Klasa robotnicza” i ludzie pracy stali się
bowiem dla nich przeszkodą w budowaniu nowego porządku, przeszkodą
na drodze do postępu i rozumu.
Po
przejęciu władzy i wprowadzeniu radykalnej reformy rynkowej
kierownictwo „Solidarności” nie chciało już zmobilizowanego
społeczeństwa obywatelskiego.
Podobnie
jak w początkach epoki komunizmu nowy rząd z definicji uznano za
sprzyjający ludziom pracy.
Ruch
społeczny („Solidarność”) włączył się bowiem w budowanie
gospodarki rynkowej, a nie obronę ludzi pracy w tym gospodarczym
systemie.
Przywództwo
„Solidarności”, zmieniwszy poglądy na stosunki między światem
pracy a demokracją, a także koncepcję demokracji – dawna
zakładała szerokie uczestnictwo polityczne, obecna kładła nacisk
na kierowniczą rolę elit oraz gospodarkę kapitalistyczną –
wiele wysiłku skupiało w 1989 roku na tym, by nie dopuścić do
zmobilizowania się robotników jako grupy społecznej.
Tak
więc w obu grupach – działaczy związkowych i szeregowych
członków związku – możemy zaobserwować wiarę w świętość
prawa własności. Prawo do zarządzania wynika z własności, nie z
faktu zatrudnienia w firmie. Pracowniczy w firmach prywatnych nie
powinni mieć zbyt wiele praw, ponieważ nie są ich właścicielami.
Bez
sprzeciwu (związkowcy) zaakceptowali wprowadzenie przez dyrekcje
serii nowych technik „zarządzania zasobami ludzkimi”, wyraźnie
mających na celu propagowanie rywalizacji w firmie i osłabianie
poczucia wspólnoty między pracownikami. Techniki te zawitały do
Europy Wschodniej wraz z oficjalnymi zachodnimi programami pomocy. Na
przykład wysokość płac, stała się teraz przedmiotem osobistych,
prywatnych rozmów między pracodawcą a zatrudnionym. Premie,
traktowane od lat 70. jako zasadniczy składnik wynagrodzenia i
zagwarantowane dla wszystkich, były obecnie pod bezpośrednią
kontrolą dyrekcji. Związki w coraz większym stopniu eliminowano z
procesu podejmowania decyzji w przedsiębiorstwach, czemu związkowcy
kibicowali.
Robotnicy
chcieli ochrony przed zwolnieniami, tymczasem „Solidarność”
zadowalała się negocjowaniem warunków zwolnień.
Zasadnicza
kwestia polega na tym, ze obronę liberalizmu politycznego grupa ta
połączyła obecnie ze zwycięstwem liberalizmu gospodarczego. W jej
przekonaniu realizacja wzniosłych ideałów praw człowieka i
społeczeństwa obywatelskiego zależała przede wszystkim od
wykorzenienia własności państwowej, rządowych dotacji
wprowadzenia gospodarki kapitalistycznej z surowymi ograniczeniami
wydatków budżetowych.
Zarówno
Mazowiecki jak i Wałęsa (czyli liberałowie i nacjonaliści jak
zaczęto ich nazywać) opowiadali się za prywatyzacją, słabymi
związkami zawodowymi, zwiększeniem roli menadżerów i szybkim
rozwojem gospodarki rynkowej.
Stopniowo
zaczął się objawiać nowy intelektualny konsensus: podstawą
demokracji nie są aktywni obywatele, jak twierdzono od połowy lat
70. do 1981 roku, ale własność prywatna i wolny rynek.
Polityka
gospodarcza pod rządami prezydenta Wałęsy nie różniła się od
tej pod rządami premiera Mazowieckiego. Choć w swej retoryce Wałęsa
nie pozostawiał na strategii Mazowieckiego suchej nitki, nie odwołał
ze stanowiska jej autora, ministra finansów Leszka Balcerowicza. Na
premiera wybrał liberała, zwolennika wolnego ryku Jana Krzysztofa
Bieleckiego. Nawet tak bardzo krytykowany podatek od
ponadnormatywnych wynagrodzeń został utrzymany.
Krótko
mówiąc, „Solidarność” [autor ma na myśli AWS], znalazłszy
się u władzy, sprawiała wrażenie, jakby nauczyła się od Unii
Wolności nie tego, co należałoby: wprowadziła ustawy, które
nieźle się prezentowały i odpowiadały życzeniom zachodnich
instytucji finansowych, ale nie przejmowała się ich konsekwencjami
dla społeczeństwa.
„Solidarność”
roztrwoniła swoje atuty, ponieważ konsekwentnie odmawiała
działania – a nawet nie chciała udawać, że działa – w roli
obrońcy interesów świata pracy.
Bezrobocie
w Polsce (wg GUS):
1991–
11,8%
2003
– 20%
Jak
się jednak starałem dowieść w książce, problemy ludzi pracy są
nieodłącznie związane z kwestią demokracji. Skutki dla demokracji
okazały się jeszcze istotniejsze. Z powodu słabości podziałów
klasowych życie polityczne przybrało kierunek zdecydowanie
antyliberalny, powstała demokracja, w której konflikty
społeczno-ekonomiczne rozgrywano wokół tożsamości, a nie
interesów, przy czym druga strona była definiowana nie jako oponent
ale obcy. Elity wolnorynkowe zawsze eksponują uniwersalizm, czyli
pogląd, zgodnie z którym interesy biznesu są interesami całego
społeczeństwa. W systemie, w którym miejsca pracy powstają
głównie dzięki prywatnym inwestycjom, pogląd ten ma przewagę, że
sprawia wrażenie zgodnego ze zdrowym rozsądkiem. Jeżeli źródła
utrzymania robotników zależą od ludzi bogatych decydujących się
założyć firmy, które tych pierwszych zatrudnią, ich interesy
naprawdę są ściśle związane z bogaczami. O szerokim
rozpowszechnieniu tej logiki świadczą regularnie powtarzane
nawoływania – zarówno w słabo, jak się wysoko rozwiniętych
społeczeństwach kapitalistycznych – do obniżenia podatków
płaconych przez bogaczy. Apele takie byłyby nie do pomyślenia w
demokratycznych systemie politycznym, gdyby nie przeważało
założenie, że interesy prywatnego kapitału pokrywają się z
interesami wszystkich członków społeczeństwa.
Z
drugiej strony narracje klasowe leżą w interesie ludzi pracy
dlatego, że pozwalają im przeciwstawić się twierdzeniom elity, iż
realizacja jej interesów przynosi korzyści każdemu. Ukazanie, że
kapitaliści stanowią szczególną, a nie uniwersalną klasę, jest
podstawą do ukonstytuowania się ludzi pracy w klasę liczniejszą i
bardziej produktywną niż kapitał, a tym samym zasługującą na
większy udział we wspólnym bogactwie.
Łącząc
społeczeństwo burżuazyjne z obywatelskim
– czyli utrzymując, że radykalny liberalizm gospodarczy (w
europejskim rozumieniu gospodarki wolnorynkowej) jest podstawą
liberalizmu politycznego – nowa elita dopuściła do tego, że ci,
którzy nie zgadzali się z tym pierwszym, odrzucili również drugi.
Interpretując oficjalnie opór wobec terapii szokowej jako opozycję
wobec liberalizmu politycznego, liberalna
elita wykreowała przeciwników tego ostatniego.
/fragmenty książki David Ost „Klęska Solidarności”, 2005/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz