Oczywiście, że są politycy „handlujący” strachem, lecz
chcę pokazać, iż nasza polityka była
często błędna, tak w kategoriach praktycznych jak i moralnych. Nie miała
też ona nic wspólnego z liberalizmem, choć autorzy tej polityki występowali pod
sztandarem liberalnym.
Polityka migracyjna nie istnieje, ale w którym jeszcze obszarze
liberałowie nie odrobili lekcji?
Większość liberalnych polityków woli mówić o
słabościach populistów a nie swoich. Inni poszli jeszcze dalej i zaczęli
atakować wyborców, nazywając ich ciemnym ludem, który dał się zmanipulować
jakimiś obietnicami społecznymi. Niektórzy dali się omamić, ale część miała po prostu dość dotychczasowej
sytuacji, bo nie widziała zmiany podejścia do obywateli, państwa i Europy.
Nie możemy mówić, że ludzie są oszołomami i skrzykiwać się jak za czasów
„Solidarności” - wszyscy przeciwko jednemu wrogowi. Mamy inne czasy.
Za sukcesem populistów stoi zatem kryzys środowiska liberalnego, buta,
arogancja i przestarzałe instytucje. Coś jeszcze?
Liberałowie
byli u władzy, bo wszyscy wierzyli, że ich recepta jest jedyną na wzrost
gospodarczy, skuteczną politykę zagraniczną, silne rządy prawa itd. Byli
zatem w stanie zdefiniować pojęcie normalności. Kiedy nadeszły różnego rodzaju
wstrząsy, obiecywali jedno, a robili drugie. Ludzie zaczęli się zastanawiać,
dlaczego jest tak źle, skoro wmawia się im, że jest tak dobrze? Wyborcy mieli
też dość, że w życiu politycznym pojawiają się wciąż te same twarze. Zaczęto
zatem szukać alternatyw…
Co zatem nowe pokolenie musiałoby społeczeństwu zaoferować, żeby
nastąpiła równowaga?
Dziś dużo mówi się o programach wyborczych. Jednakże
tworzą je ludzie często skompromitowani i których wyborcy już nie obdarzają
zaufaniem. Dlaczego nagle mieliby działać w interesie obywateli? Po drugie, nie
wystarczy powiedzieć, że postawi się np. na służbę zdrowia. Trzeba dodać, w jaki
sposób. Nie jest to łatwe, bo akurat służba zdrowia na całym świecie jest
gorącym kartoflem...
Dlatego młodzi wyborcy nie idą do urn?
Nie idą, bo nie czują się częścią obecnego projektu.
Młodzi nie chcą, by starsze pokolenie coś dla nich robiło. My możemy podsuwać
pomysły, ale oni chcą tworzyć sami, w ich własny sposób – tym bardziej, że moje
pokolenie wiele schrzaniło.
Wróćmy
na poziom idei. Dlaczego liberalizm znalazł się w kryzysie, skoro ma być tak
atrakcyjny dla jednostek, ba, całych społeczeństw? Co się stało, że
Europejczycy coraz częściej mówią: nie chcemy tego?
Idee liberalne zostały wypaczone i to przez samych liberałów. Proszę
pamiętać, że to nie populiści byli u władzy, kiedy napadaliśmy bez mandatu ONZ
na kraje takie jak Irak. A kiedy już zostawiliśmy na pastwę losu pogrążone w
chaosie podbite państwa, te zaczęły generować imigrantów, z którymi dzisiaj
mamy takie problemy. Syria jest tylko ostatnim przykładem tego procesu.
Liberalnej
Europie dał też w kość kryzys finansowy.
Oczywiście, którego również nie wywołali populiści. Nie można ich
przecież winić za krach w 2007 i 2008 r., który przywiódł miliony ludzi,
zwłaszcza na południu Europy, na granice ubóstwa i dalej. Populiści nie byli
też u władzy, kiedy zaczęły narastać rażące nierówności. To nie oni zahamowali
reformy w Unii. Co więcej, to nie populiści wybrali na szefa Komisji
Europejskiej Jeana Claude'a Junckera, symbol unikania podatków w Europie…
Jakie
jeszcze sztandary straciły na popularności?
Bunt jest przeciwko całemu pakietowi liberalnemu. Liberalizm stał się
ideologią władzy, a ona uznała, że pewne rzeczy są racjonalne i normalne, a
inne po prostu głupie. Zaczęto jednak od tego odchodzić, co zilustruję polskim
przykładem. Poprzedni rząd wygenerował łącznie blisko 25-proc. wzrost
gospodarczy i nie można było powiedzieć, że był biedny. Tymczasem wszelkie
postulaty dotyczące poważnego zastrzyku finansowego w polityce społecznej były
zbywane słowami: „nie, nie możemy sobie na to pozwolić". Normalnością
stało się więc przekonanie, że na wydatki socjalne nie pozwolą rynki finansowe,
bo w ten sposób zostanie zahamowany wzrost gospodarczy. Do władzy doszedł PiS i
wprowadził warte miliardy złotych programy społeczne, a polscy liberałowie
nadal mówią, że się nie da i to wszystko z czasem musi się rozsypać. Tyle że trwa to już trzy lata i nic się nie
rozsypało. Konsekwencją polityki „nie da się" jest właśnie bunt
przeciwko całej definicji normalności. I przeciwko ludziom, którzy za tym
stali. Stąd kontrrewolucja.
Polscy
liberałowie powiedzieliby coś wręcz przeciwnego, że 500+ to zwykłe bezproduktywne
rozdawnictwo populistów, żaden tam neoliberalizm.
Finansowanie programów społecznych nie jest odejściem od polityki
neoliberalnej. Zauważmy, że Polska przez całe lata była prymusem, jeśli chodzi
o wzrost gospodarczy. Równolegle była
też czempionem biedy, prekariatu, państwem, w którym najwięcej obywateli
pracuje na umowach śmieciowych.
Liberałowie nie zadali sobie pytania, dlaczego wyborcy odwrócili się do
nich plecami. Woleli fałszywie definiować rzeczywistość, że na populistów
głosował plebs i oszołomy zmanipulowane obietnicami typu 500+. W ten sposób nie
tylko okazywali brak szacunku dla tych ludzi, którzy przecież w demokracji mają
taki sam głos jak wyborcy bogaci i oświeceni, ale stawiali sprawę z gruntu
nieuczciwie, ponieważ wcześniej te same oszołomy głosowały na nich, a teraz
powiedziały: „dość".
Dlaczego
mamy dziś kryzys demokracji? To zdanie często można usłyszeć z ust liberałów.
Jedni winą obarczają partie polityczne, kryzys reprezentacji, inni
problem widzą w jej elitach politycznych. Moim zdaniem najważniejszą przyczyną
są niespełnione obietnice polityków. Stali się niewiarygodni. W Unii problemem
nie jest, że obywatele nie mają wpływu na pełen proces wyborczy i obsadę
kluczowych unijnych instytucji, ale że Unia słuchała bardziej 30 tys. lobbystów
w Brukseli niż Europejczyków. Stała się w praktyce agencją neoliberalną.
/fragmenty wywiadu zamieszczonego w „Rzeczpospolitej” w dniu 14.10.2018 r. z prof. Janem Zielonką - oksfordzki uniwersytet/
[wytłuszczenia
moje]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz