sobota, 27 stycznia 2018

Tak to widzę


W latach 1989/1990 rozpoczęła się transformacja ustrojowa, rozbudzono ogromne oczekiwania na lepsze, bardziej dostatnie życie. A na pewno na bardziej sprawiedliwe stosunki społeczne. Mieliśmy dość monopolu państwa, choć nikt wtedy chyba nie przewidział, iż rezultatem tych przemian będzie istnienie państwa „tylko teoretyczne”. Nikt nie dał wówczas przyzwolenia rządzącym, na wprowadzenie dzikiego, XIX wiecznego kapitalizmu (to opinia zdaje się premiera Morawieckiego, z którą się identyfikuję). A zaserwowano nam w sposób przyspieszony system wolnorynkowy, bez żadnych osłon dla słabszych ekonomicznie grup społecznych (oprócz darmowej zupy min. Kuronia).

Owszem plan Balcerowicza znowu – jak za lat komuny - wymagał zaciskania pasa, ale po 5-10 latach obiecywano, będziemy się już tylko bogacić. Szybko okazało się, że ta prognoza sprawdza się, lecz dla wąskiej grupy osób. Wybrańcy, czyli dobrze rokujący, ograniczają się teraz do szczególnie potrzebnych zawodów, rodzaju wykształcenia, osób o specyficznych predyspozycjach psychicznych.

Zamiast dotychczasowego rządzenia, obecnie już tylko zarządzano. W tym czasie  narastały patologie, obejmując kolejne dziedziny życia społecznego albo pojawiały się całkiem nowe. Nie mogło być inaczej, skoro zysk zastąpił wszelkie wartości czy zwykłą przyzwoitość. A prawo również dziwnie było w służbie raczej posiadających kapitał niż zwykłego obywatela.

Jedyną instancją odwoławczą stały się sądy. W teorii pięknie, lecz w praktyce wyrok zapadał po 2-3 latach (najszybciej!) a przez ten czas agresor był praktycznie bezkarny, nie musiał powstrzymywać się od swojego szkodzącego działania. Poszkodowany natomiast nie odczuwał poprawy. I często nie miał żadnego wsparcia skądkolwiek.

Teoretycznie zdrowy system dokonuje sam naprawy przez wbudowane mechanizmy autokorekty. Ćwierć wieku to wystarczający czas, aby ten mechanizm się przejawił. Jednak nic takiego nie nastąpiło. 

Wystąpiły typowe bolączki państwa neoliberalnego w wydaniu krajów trzeciego świata.

Tak minęło 26 lat. W wyborach 2015 większość głosujących Polaków powiedziała dość. Wygrała opcja, która miała wolę przeprowadzenia rzeczywistych reform. Rodacy po dziurki w nosie mieli czarowania, gadania, za czym nie szły żadne czyny. Rządy kuglarstwa, charakteryzujące się pięknymi frazesami o „wolności i demokracji”, (samo)zadowoleniem z rosnących wskaźników ekonomicznych  - co nie przekładało się na wzrost płac i zatrudnienia oraz odczuwaną poprawą jakości życia – przestały po ośmiu latach mamienia działać na rodaków.
 
Polacy zagłosowali na bardziej ucywilizowany kapitalizm, odrzucając jego neoliberalną wersję.

Wielu Polaków dało kredyt zaufania partii Kaczyńskiego, przewidując słusznie, iż tylko to ugrupowanie będzie miało dość siły i determinacji, by wprowadzić rzeczywiste a nie kosmetyczne zmiany.

Doszli do władzy nowi ludzie. „Innego sortu”. Na prezydenta wybrano p. Dudę, na stanowiska powołano p. Szydło, Morawieckiego i innych. Następuje wymiana elit. 

Tak, w październiku 2015 roku doszło do prawdziwej rewolucji, ale nie takiej która miałaby obalić zdobycze wolności i demokracji. Wręcz przeciwnie. Uznając te wartości za oczywiste, teraz Polacy oddali głos na państwo bardziej sprawiedliwe, bardziej zorganizowane, w którym lepiej żyłoby się nie tylko bogatym i z koneksjami.

Nie omylę się chyba, jeśli powiem, iż nadzieja rodaków dotycząca rewolucji PiS zmierza w kierunku ustawienia w centrum uwagi obywatela. Czyli odwrotnie, do czego nas przez 26 lat przyzwyczajano, stawiając w obiektywie zainteresowania rządzących i systemu: elity bankowe, prawnicze, biznesowe. Czas pokaże czy nadzieja ta była płonna…

Przy okazji nasuwa się kluczowa kwestia tzw. kapitału społecznego (zaufania obywatela do własnego państwa). Przez ponad ćwierć wieku w Polsce nie udało się podnieść jego poziomu. I trudno się temu dziwić. Demokracja liberalna na piedestale postawiła interes prywatny, jednostkę i jej prawa. Przy czym paradoksalnie, zwykły obywatel czuł się nierzadko bezradny, osamotniony, a nawet wykluczony.

Rezultatem takiej polityki było narastające rozwarstwienie społeczeństwa. Innym efektem - jego atomizacja. To nie sprzyjało poczuciu wspólnoty, tworzeniu tak pożądanego (w warstwie słownej) społeczeństwa obywatelskiego.

A opozycja... Pierwszym jej działaniem już następnego dnia po wyborach, było potępienie w czambuł demokratycznie wybranej władzy. Głównym jej orężem ciągle jest bezlitosne wykorzystywanie utrzymującego się w kraju i to od dziesięcioleci prawie zerowego poziomu kapitału społecznego, do czego przecież sama opozycja rządząc w latach 2007-2015 wybitnie się przyczyniła!

Realizując obietnice wyborcze i reformując państwo, PiS podnosi kapitał społeczny, tym samym wytrącając powoli, lecz systematycznie broń z rąk opozycji.

I to obecnie rozgrywa się na naszych oczach.

2 komentarze:

  1. No i dobrze. Zmerzamy w tym samym kierunku jak reszta "europejskich" lemingów. W imię jakichś tam nie sprecyzowanych "wartości" dajemy się wprząc w kierat kapitalistów i krętaczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przytaczam słowa internautki J.Sz.:

    „Opozycja powinna przyjąć do wiadomości, że stan, który przeżywa jest dokładnie tym, co sama przez wiele lat fundowała dużej części społeczeństwa, odmawiając uznania postulatów różnych grup społecznych, a zwłaszcza dzielenia się efektami wypracowywanego przecież przez całe społeczeństwo efektami wzrostu ekonomicznego.
    Przeszkodą dla opozycji wcale nie jest PiS, tylko jej własna wewnętrzna inercja i pustka. Opozycja powinna zacząć być jakaś. Mieć coś do zaproponowania. Tymczasem politycy PO wyszli z założenia, że mechanizmy wolnego rynku oraz technologia wszystko załatwią za nią (orientacja na nieuchronność Snydera), a oni sami nie muszą już nic robić, nie muszą podejmować decyzji i ponosić żadnej odpowiedzialności. Nie muszą zaciągać żadnych zobowiązań wobec społeczeństwa, które potem powinni wypełnić. Wystarczy zdobyć władzę (używając PR-u i rozmaitych socjotechnik), a potem już można się w niej pławić, beztrosko bawić, korzystać z przywilejów bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji. Bo przecież przyszłość już została ustalona.
    Podstawową słabością opozycji jest to, że cały czas wzdraga się przed zaciągnięciem jakichkolwiek zobowiązań wobec obywateli. Trudność jest tym większa, że PiS nie pozostawił dużego pola do popisu (sic!), bo rozdał już wszystko, co było do rozdania.
    Uzewnętrznienie własnej bezsilności i bezsilnej wściekłości nie zmieni sytuacji. To jest stan, w którym jest się odciętym od własnych zasobów. Bezsilność opozycja i opozycyjna elita powinna przeżyć świadomie. Dopiero wtedy możliwe będzie wyjście z impasu.”

    Nic dodać, nic ująć!

    OdpowiedzUsuń