W
tym felietonie chciałbym się zastanowić, skąd w Polsce po 30
latach wolności i demokracji tak wiele nieuprzejmości, wymuszania
pierwszeństwa czy wręcz wpychania się przed drugich, hałaśliwego
i przykrego dla innych zachowania, po prostu prostactwa. Oczywiście
wpierw problem należy zdefiniować i przyznać, że chamstwo
narasta - i to od dobrych dekad. A także zastanowić się nad tego
powodem.
Wydaje
mi się, że brutalizacja życia w pewnym przynajmniej stopniu
została wymuszona trudnymi warunkami życiowymi u początków
transformacji ustrojowej w latach 90. ubiegłego wieku. Ludzie
masowo tracili pracę, dla większości jedyne źródło utrzymania
(a zasiłków realnie umożliwiających przeżycie jeszcze nie było).
Etaty na stałą umowę były dawno zajęte, nowych nie tworzono,
wręcz przeciwnie. Restrukturyzacja instytucji polegała głównie na
zwolnieniach grupowych pracowników.
W
przeżyciu pomagało zawieszenie skrupułów moralnych. W zasadzie w
pierwszych latach transformacji masom oferowano tylko jedno zajęcie,
a mianowicie - akwizytora sprzedaży bezpośredniej. Jakbyśmy
byli jednym wielkim bazarem, ale żeby sprzedawać musi ktoś
kupować. Sukces zależał od determinacji w wciskaniu nie
dającego się w inny sposób sprzedać towaru, w omamianiu jeszcze
mało wyedukowanego w dziedzinie marketingu klienta, w ukrywania
niekorzystnych warunków zakupu i reklamacji.
Przypomnę,
że w omawianym okresie 3 mln obywateli wyjechało za granicę nie
tyle szukać lepszych zarobków, co w ogóle aby utrzymać siebie na
powierzchni i swoje rodziny.
W
miarę postępu przeobrażeń ekonomicznych zanikała
inteligencja. Zawód nauczyciela, lekarza z przychodni, urzędnika
ulegał szybko pauperyzacji. Natomiast fachy takie jak stolarz,
płytkarz a przede wszystkim budowlaniec cieszyły się coraz
większym wzięciem. Inteligent, jeśli w ogóle jeszcze utrzymał
się w swojej profesji, zarabiał ledwo 1/3 kwoty pracownika
fizycznego. Zapotrzebowanie na informatyków, księgowych, menadżerów nastąpiło nieco później.
Za
degradacją finansową postępowało zmniejszenie aktywności. Na
wyjazdach w plener czy zagranicę nie dominowała już inteligencja
(szczególnie jak rodzina była wieloosobowa), lecz ci których było
na taki wyjazd sobie pozwolić. A stać nie było nauczyciela, muzyka
czy aktora (nie z pierwszych strona gazet), lecz dekarza, hydraulika czy zawodowego kierowcy, nie ujmując
niczego tym potrzebnym skądinąd zajęciom.
Z
aktywnością „wyzwolonych” grup społecznych w parze szły nowe
obyczaje. Stało się, ton w wielu aspektach życia społecznego
zaczęli nadawać ludzie z oczywistych względów niosących ze sobą
niższą kulturę. I trudno za te niedostatki kulturalno-wychowawcze
winić jedynie ich samych. To elity zawsze były i są nadal
odpowiedzialne za niższe stany społeczne. Ale o czym tu mówić,
skoro nawet poziom debaty publicznej mówiąc dosadnie „spsiał”a
Sejm dzisiaj przypomina bardziej jatkę czy targowisko niż
sanktuarium tworzenia prawa.
Zmianą
popytu na charakter pracy nie da się wytłumaczyć wszystkiego.
A
zmiana stała się zasadnicza: kiedyś przysłowiowy buc wstydził
się swojego braku ogłady. Dzisiaj nie ma żadnych zahamowań, bo
tak zachowują się wokół niego i inni. Prawdziwe stało się
określenie, „dzisiaj każdy cham to pan”, jak usłyszałem
kilkanaście lat temu. Tylko ówczesne media i politycy chełpili się
stopniem edukacji społeczeństwa, bo nigdy nie było tylu magistrów,
których wypuszczały prywatne uczelnie (po uiszczeniu słonego
czesnego). Ale co z tego. Wyhodowano wykształconego chama. I nie oznacza to, że posiada on jakąś rozległą wiedzę 😄.
W
cenie stała się rywalizacja, okazywanie przewagi (w tym
finansowej), skuteczność, a często i przysłowiowe „dążenie po
trupach do celu”. Coraz bardziej miało się wrażenie, że jedyną
zasadą jaka jeszcze obowiązuje to brak wszelkich reguł...
Kulturalne zachowanie, a więc pewna powściągliwość, umiar,
ustępstwo wobec innych (również słabszych) jakby przestało
obowiązywać. Co więcej, ma się wrażenie, że kulturalne
zachowanie jest uważane coraz częściej przez wielu rodaków za
oznakę słabości. Jeśli to przekonanie prawdziwe, to nasuwa się
pytanie, dlaczego tak się stało. Czy „nie czyń drugiemu co tobie
niemiłe” nie jest już aktualne? Czy w wolne miejsce po dekalogu
wcisnął się kodeks bardziej wywodzący się z reguł więziennych
niż ze standardów tradycji europejskiej?! A może i te standardy
ulegają przemianie?
Przykłady.
Ścieżka rowerowa, pędzą rowerzyści, jadą obok siebie (ten kto
wstawił do prawa drogowego taką możliwość powinien przejść
obóz o zaostrzonym rygorze!), skoro wolno to robią, nie interesuje
ich, że pasmo chodnika jest zajęte, idą ludzie, matki z wózkami,
biegają dzieci. Jeśli jedziesz naprzeciwko takich, musisz uważać,
może ustąpią a może nie, i to ty będziesz musiał zjechać na
pobocze lub chodnik.
Parking.
Jedno wolne miejsce do którego się przymierzasz dając znak
kierunkowskazem i zaczynasz skręcać, nagle ktoś cię uprzedza, z
rozpędem wjeżdża w „twoje” miejsce.
Przejście
dla pieszych. Pieszy wchodzi na pasy, nadjeżdżający samochód
jeszcze daleko, co któryś kierowca zamiast zwolnić... przyspiesza
i nieomal zmusza przechodzącego do salwowania się ucieczką z
przejścia. Powód? Złośliwy świr, po prochach, jedzie a nie
patrzy? Nie wiem.
Nowa
tendencja. Zostawianie hulajnóg w miejscu niewidocznym, stwarzającym
zagrożenie, na przykład za zaułkiem na środku chodnika. Chyba
tak, żeby ktoś o zmierzchu się na nią nadział? Bo jak
wytłumaczyć inaczej? Brakiem wyobraźni, tępotą?
A
dzień dzisiejszy przyniósł kolejny przykład braku przewidywania,
głupoty (prostactwa?). Jadę na rowerze po chodniku z jednej strony
parkan, tak że nie widać co za zakrętem, skręcam w lewo i co
widzę, na środku krzyżówki matka zaplata córce warkocz, a na
dodatek trzyma na długiej smyczy psa. Blokują cały chodnik. W
żaden sposób nie można niefrasobliwe osóbki ominąć. Ledwo
zahamowałem.
To
przykłady tylko dotyczące ruchu drogowego. Powstrzymam się, każdy
ma prawdopodobnie bogate doświadczenia, opisów sytuacji związanych
ze wspólnym zamieszkiwaniem w blokach, pobytami urlopowymi w
pensjonatach, plażowaniem na ogólnodostępnych plażach, publicznym
transportem itd.
Wielu woli winić za zjawisko powszechnego panoszenia się
prostactwa zaborców, komunizm, stan wojenny a nawet Kościół
katolicki... nie mogę się z tym do końca zgodzić. Chociażby
dlatego, że to właśnie w ostatnich dekadach „za wolności”
zjawisko to się niewątpliwie nasiliło.
A
sprawa prosta. System rozdzielczo-nakazowy wymuszał na obywatelu
dyscyplinę. Owszem była to dyscyplina narzucona z zewnątrz.
Przymus ten nagle odjęto, lecz nikt nie zadbał, aby wykształciła
się dyscyplina wewnętrzna jednostek. Ciągle wielu rodaków mam
wrażenie zachowuje się jak przysłowiowy pies spuszczony z
łańcucha.
Nie
ma co się dziwić. W początkach kapitalizmu końca XX wieku nie zadbano o morale narodu, jego stan mentalny. Zabrakło woli,
wzorców, autorytetów? Może uważano, że to przeżytek, żeby
państwo (szkoła) zajmowało się czymś więcej poza polityką
fiskalną oraz zapewnieniem bezpieczeństwa zewnętrznego (wewnątrz,
kto silny to sobie poradzi 😂)?
Zaprzątano sobie uwagę ekonomią, wolnym rynkiem, kapitałem i zyskiem, nie pojmując,
iż człowiek to nie tylko numer ewidencyjny i siła robocza. Musi w
życiu kierować się jakąś busolą, mieć poczucie sensu
egzystencji, do czegoś dążyć poza pracą, konsumowaniem, wygodą
i przyjemnością.
Powiedzmy
sobie szczerze, tak naprawdę u psychologicznych podstaw „syndromu
prostactwa” tkwi kompleks: jestem nikim, nie zauważają mnie,
niczym się nie wyróżniam. Widocznie żyć z tym przekonaniem
jest trudno, więc muszę sobie udowodnić, iż coś znaczę. A jak
to skutecznie osiągnąć? Najlepiej, żeby mnie zauważyli. Być
może stąd potrzeba prowokowania, zmuszania innych do zareagowania
na mnie. W myśl zasady niech nawet źle, ale o mnie mówią. Byle
mnie nie ignorowali.
Stawiam
tezę: jedno co z całą pewnością się liberalnej demokracji
udało, to wyemancypowanie prostaka.
Po
upojeniu się „wolnością” (czytaj: swawolą) chyba przyszedł
czas na korzystanie z wolności w sposób dojrzały, odpowiedzialny,
nie przeciw komukolwiek, uwzględniając racje i interesy ludzi znajdujących się wokół
nas.
Ps.
Temat otwarty, chętnie zamieszczę inne lub uzupełniające
spojrzenie na temat. Szczególnie jak temu zaradzić? Bo jak jest to:
widać, słychać i czuć.
/pierwsza publikacja: lipiec 2021/